
W filmie Everest jest scena, w której główni bohaterowie drapią się z mozołem po schodach w małej nepalskiej wiosce. W tym momencie wyprzedzają ich roześmiane dzieci. Grany przez Josha Brolina Beck Weathers przystaje i z westchnieniem stwierdza: cholerne bachory! Każdy, kto chociaż trochę wędrował po górach, w lot zrozumie komiczność tej sytuacji. Tatry, to nie Himalaje, lecz kiedy na zielonym szlaku w kierunku Wołowca zostałem wyprzedzony przez kilku rozentuzjazmowanych chłopców, to przed oczami stanęła mi właśnie owa scena. Śmiejąc się w duchu pomyślałem: cholerne bachory! Absolutnie nie było w tej chwili w moich myślach żadnej złośliwości, czy też zawiści, gdyż to, co mnie wówczas poruszyło, to fantastyczna beztroska i piękno dzieciństwa. Tego dnia w ogóle było w Tatrach pięknie. W górskim powietrzu unosiła się nutka, akcent, czy też może jakieś przeczucie tego, że będzie to ostatni, tak ciepły i pogodny weekend tegorocznej jesieni. Na pomysł tej nieco zwariowanej wycieczki wpadła poznana przeze mnie w Iranie Anka. Zwariowanej nie ze względu na konieczność pokonywania jakichś nieprzeciętnych górskich trudności, lecz z uwagi na tempo podróży. Szczególnie z mojej perspektywy. Z Myśliborza wyruszyłem do Szczecina przed godziną 10 w piątek, po czym w Szczecinie wsiadłem do pociągu o 13 i tuż po 18 byłem w Warszawie. O 23.30 wyjechaliśmy z Anką do Zakopanego, gdzie znaleźliśmy się w sobotę przed 7 rano. Busem dojechaliśmy do Siwej Polany, skąd już na piechotę dotarliśmy do schroniska na Polanie Chochołowskiej. Ze schroniska udaliśmy się zielonym szlakiem na Wołowiec, po czym zeszliśmy do Doliny Łatana, a następnie wdrapaliśmy się na Grzesia. Do Siwej wróciliśmy tuż przed odjazdem ostatniego z busów do Zakopanego. W Myśliborzu wylądowałem o 20 w niedzielę. Uff! Dobre tempo. Takie, jak lubię. Zakwasy miałem przez następnych klika dni, co również lubię 😉
Trasa od Polany Chochołowskiej, zielonym szlakiem na Wołowiec i z powrotem przez Dolinę Łatana i Grzesia idealnie nadaje się na niezbyt forsowny górski spacer. Oczywiście nie w taki sposób, w jaki zrobiliśmy to z Anką. Gdybym był normalny, a raczej jest z tym u mnie problem, to zanocowałbym w schronisku na Polanie Chochołowskiej i wyszedł z samego rana na szlak. Po powrocie również zaliczyłbym nocleg w tym schronisku. Widoki fantastyczne, a niewątpliwą zachętę stanowi perspektywa zobaczenia kozic na zboczach Wołowca. Spacer można urozmaicić wizytą w Tetliakovej Chacie, gdzie atrakcję stanowi już tradycyjna w tym miejscu degustacja słowackiej Kofoli.












You must be logged in to post a comment.