presence/حُضور/obecność

diablak1mod

„Śnieg w górach jest niczym kochanek, który chce cię namiętnie objąć… i wszystko, co możesz uczynić, to być z nim… ale nigdy nie będziesz wiedzieć, czy jego pocałunek da ci nowe życie, czy cię zabije”.

– Nooshin Azadi. 

Jako mały chłopiec często zostawałem sam w domu. Ojciec pracował w naszym gospodarstwie ogrodniczym na wsi, a Mama załatwiała sprawunki w małym miasteczku, gdzie mamy mieszkanie. Mojej siostry jeszcze nie było na świecie. Przez okno obserwowałem, co na podwórku pomiędzy blokami robią inne dzieci, a kiedy mi się to nudziło, to wyciągałem z szafy na środek pokoju wszystkie zabawki, którymi starałem się zapełnić pustkę oczekiwania na powrót Mamy. Zabawki były zazwyczaj mało rozmowne, dlatego też zwykle otaczała mnie cisza. Przedłużająca się nieobecność Mamy wzbudzała we mnie niepokój. Zaczynałem wsłuchiwać się w tą ciszę wyobrażając sobie, że w pomieszczeniu obok jest ktoś lub coś. Ktoś lub coś obcego, nienazwanego, czasem groźnego, a czasem tylko milczącego. Starałem się zajmować myśli zabawą samochodami i misiami, jednak mimo skupienia na nich uwagi, kątem oka widziałem przesuwające się bezgłośnie, poza zasięgiem mojego wzroku cienie. Czułem ciężar spoczywającego na mnie spojrzenia i powiew wywołany czyjąś obecnością. Chciało mi się płakać, a napięte od kurczowego wpatrywania się przed siebie mięśnie piekły nieznośnie. Nie mogłem zebrać się na odwagę spojrzenia w kierunku patrzącego na mnie. Chrobotanie klucza w zamku drzwi wejściowych brzmiało jak okrzyk triumfu. Wracała Mama, a ja natychmiast wyzbywałem się obaw i wyzywająco odwracałem się do istoty, której obecność wcześniej wyczuwałem. Nigdy nikogo tam nie zobaczyłem. Jednak tym razem było inaczej.

67

Dzień wcześniej zwiało nas sponad Przełęczy Brona. Kiedy wychodziliśmy ze schroniska na Markowych Szczawinach było mgliście i lekko prószył śnieg, ale w ogóle nie wyczuwało się ruchu powietrza. Nad nami wisiały puchate, szare chmury. Martwiło mnie to trochę, gdyż robiłem sobie nadzieję na widoki ze szczytu Babiej Góry, skąd powinno być widać Tatry, w których wówczas jeszcze nigdy nie byłem. Mieliśmy koniec lutego. Lodowate piekło rozpętało się kilkaset metrów od miejsca, gdzie wiodący ze schroniska czerwony szlak (Główny Szlak Beskidzki) skręcił w lewo, łącząc się z niebieskim i zielonym. Pęd wiatru zaczął nas przygniatać do ziemi, a opadające dotychczas leniwie płatki śniegu zamieniły się w lodowe pociski, które siekły niemiłosiernie po twarzach. Nie zamierzałem odpuszczać, gdyż faktycznie nie zdawałem sobie wówczas sprawy z ryzyka dalszej wędrówki w tych warunkach i z dystansu, jaki dzielił nas w tym momencie od szczytu. Oglądana wcześniej z odległości przysadzista sylwetka Babiej Góry wywołała we mnie jakże mylne przekonanie o łatwości wyzwania. Idący za mną M. zaczął się chwiać i tracił tempo. Zauważyłem to i zwróciłem się do niego próbując przekrzyczeć ryk wiatru. Zachowywał się jak lunatyk i bełkotliwie chciał mi coś wytłumaczyć. Nie miał na głowie czapki, a jego lekką, przewiewną kurteczkę oblepiała śnieżna skorupa. Ten widok obudził we mnie iskrę zdrowego rozsądku. Chwyciłem go za rękę i zaczęliśmy wracać po naszych szybko niknących w zamieci śladach. D. bez słowa poszedł za nami.

29

Poranek następnego dnia przywitał nas zbliżonym do poprzedniego widokiem. Po wyjściu ze schroniska nie odczuwało się podmuchów wiatru, a nad głową wisiały podobne do wczorajszych chmury. Niemalże oczywistą była powtórka wczorajszych wydarzeń, dlatego też D. i M. odmówili wyjścia w kierunku szczytu. Nie miałem o to pretensji. Chciałem zaryzykować samodzielnie. Umówiliśmy się, że jeżeli nie wrócę po upływie ustalonego czasu, to zaalarmują ratowników. Cisza panowała w miejscu, w którym rozpoczęliśmy nasz wczorajszy odwrót. Siwe obłoki szczelnie otulały zbocza góry, jednak z każdym krokiem głęboka szarość ustępowała przedzierającym się przez nie promieniom słońca, które początkowo wyglądało jak intensywnie połyskujący łepek od szpilki, aby w końcu, tuż przed ustąpieniem mglistej zasłony, stać się nienaturalnie wielką kulą płynnego złota. Znalazłem się ponad chmurami.

65

Ponad chmurami niebo krzyczało głębokim błękitem, a przepięknie biały śnieg zalewała kaskada złotych promieni. Z miejsca w którym przystanąłem, aby podziwiać ten naturalny spektakl, widziałem wierzchołek Babiej Góry. Zaskoczyła mnie odległość, którą miałem jeszcze do pokonania po długim, łagodnym grzbiecie, uciętym z widocznej dla mnie strony nadspodziewanie stromym zboczem. Wczorajszy odwrót okazał się być szczęśliwym zrządzeniem losu. Na śniegu przede mną widać było świeże ślady butów, a kiedy patrzyłem w kierunku mało spektakularnego kopca, będącego wzniesieniem szczytowym, to wydawało mi się, że zauważam malutkie sylwetki ludzi. Ruszyłem na ich spotkanie.

54

Widziany kątem oka ruch wzbudza niepokój. Szczególnie wtedy, gdy wiemy, że akurat w tym miejscu nie może być nikogo. Mawia się, że człowiek posiada coś w rodzaju szóstego zmysłu, który pozwala mu wyczuć obecność kogoś, kogo jeszcze w tym momencie nie widzi. Być może tak jest, a może być też tak, że wmawiamy to sobie po fakcie. Dreszcz przeszedł mi po plecach, gdy kątem oka zauważyłem niepasujący do reszty otoczenia ruch. Zerknąłem przez lewe ramię tam, gdzie za krawędzią stromego zbocza kłębiły się chmury. Razem ze mną szła na ich tle nieludzkich rozmiarów postać, otoczona tęczową aureolą. Zachłysnąłem się z radości.  

32

Widmo Brockenu, nazywane również mamidłem górskim, nie należy do często spotykanych zjawisk atmosferycznych, ale jestem przekonany, że chyba wszyscy entuzjaści górskich wędrówek znają związany z nim przesąd. Został on wymyślony i rozpropagowany przez Jana Alfreda Szczepańskiego w okresie międzywojennym i do dzisiaj działa na wyobraźnię wielu wspinaczy. Według tego przesądu ten, kto ujrzy Widmo, umrze w górach. Na Babiej Górze wiedziałem o tym, jednak w ogóle nie skojarzyło mi się ono ze śmiercią. To była moja pierwsza samotna wędrówka w górach, pierwszy raz opłaciło się ryzyko wyjścia w sytuacji, gdy inni mówili: nie. Pierwszy raz znalazłem się ponad chmurami i w ogóle, pierwszy raz zetknąłem się z pięknem gór w tak niezwykłej scenerii. W moim przypadku, Widmo stało się symbolem poczucia wolności, szczęścia i spełnienia, jakie daje mi wędrówka górskimi szlakami. Same zaś góry, tajemnicze, fascynujące, wymagające i niekiedy wywołujące niepokój, stanowią teraz nieodłączny element mojego życia. Własne odczucia związane z pobytem w górach nazywam obecnością. Obecnością elementu, którego braku nie jestem teraz w stanie sobie wyobrazić. Zagadkowego i stanowiącego wyzwanie, bez którego czułbym, że pozbawiono mnie czegoś istotnego.

31

Jeżeli nie wiesz, jak opisać uczucie, to przekaż swoją myśl poecie. On zrobi to najlepiej. W moim przypadku jest to poetka. Kiedy pokazałem Nooshin Azadi, moim zdaniem ciekawe zdjęcia z Babiej Góry i opisałem przesąd związany z Widmem, to wówczas pojawił się temat obecności, czyli mojego osobistego sposobu postrzegania górskich wędrówek. Już dawno temu stwierdziłem, że nie posiadam daru opisywania uczuć, gdyż wszystko to, co starałem się napisać, wydawało mi się płytkie i infantylne. Nooshin podjęła się tego zadania, a owocem Jej pracy jest poemat zatytułowany „presence”. Poemat w swojej pierwotnej wersji powstał w języku angielskim, po czym wspólnie z Nooshin, wpadliśmy na pomysł przełożenia go na język polski i na język perski. Przy perskim obstawałem szczególnie, gdyż jestem zafascynowany urodą liter alfabetu tego języka. Lubię je oglądać, gdyż przywodzą mi na myśl piękny i skomplikowany ornament na drogocennej biżuterii. Przekład na język polski powstał jako ostatni i stanowi rezultat pracy poznanej przeze mnie podczas tegorocznej eskapady do Iranu Agnieszki oraz Jej siostrzenicy Mayi. Tym samym wyszło nam coś w rodzaju międzynarodowego dzieła, gdyż Nooshin mieszka w Teheranie, Agnieszka w Londynie, a Maya w Paryżu. Ja zaś mieszkam w znanym na całym świecie Myśliborzu. Ciekawostkę związaną z przekładem na język polski stanowi kwestia ustalenia płci podmiotu lirycznego. Problemu tego nie ma w wersji pierwotnej, jak i w przypadku języka perskiego. Zażartowaliśmy sobie z Nooshin, iż język polski jest seksistowski, gdyż wymaga rozróżnienia płci. I tutaj uwidoczniła się kolejna ciekawostka językowa, gdyż Nooshin wskazała, że konieczność określenia płci podmiotu lirycznego, pojawia się również w języku… arabskim. Z uwagi na Autorkę, oczywistym jawił się pierwiastek kobiecy, jednak stanęło na tym, że będzie to mężczyzna. Nooshin stwierdziła, że skoro inspirację stanowiły moje przemyślenia, to słusznym będzie uczynienie z poematu mojego punktu widzenia.

36

Obecność nie jest uczuciem beztroskim. Przede wszystkim z tego względu, że góry wcale nas nie potrzebują i nie sposób ich postrzegać, jako naszych przyjaciół. To, że wędrówka górskimi szlakami sprawia nam radość, w ogóle nie oznacza, że górom na nas zależy. Bądźmy szczerzy; jesteśmy dla nich nic nie znaczącymi intruzami. Brak szacunku i przecenienie własnych możliwości, nieodmiennie skutkować będzie wiadomymi konsekwencjami. Dlatego też poemat autorstwa Nooshin zawiera w sobie tajemniczość i odcień niepokoju podobnego do tego, z którym zetknąłem się w dzieciństwie podczas oczekiwania na powrót Mamy. 

57

<<obecność>>

widziałem cię

w najsamotniejszych chwilach

mojej podróży

gdy czas

był tylko odległym mitem

a miejsca rozmyły się

w pustkę

 

widziałem cię

wysoki i cierpliwy

szedłeś w oparach

lęku i niepewności

ku mnie

a ja zamarłem

w bezmyślnym

powtarzaniu kroków

naruszających dziewiczą ścieżkę

blaknącymi śladami stóp

 

widziałem cię

obojętny i odległy

z oczami uparcie wpatrzonymi

w moje

czy to ty przemówiłeś pierwszy

czy ja?

słowa pozbawione były dźwięku

miały kształty

oglądaliśmy je

gdy wzlatywały

szły

a w końcu umierały

pomiędzy nami

 

gdy ostatnie słowo

opadło martwe

uśmiechnąłeś się krzywo

i zanim mogłem to odwzajemnić

odwróciłeś się

i odszedłeś

próbowałem cię wołać

lecz nie znałem imienia

wołałem wszystkimi imionami wiatrów

wszystkimi imionami kamieni

wszystkimi imionami zwierząt

wszystkimi imionami kwiatów

wszystkimi imionami ludzi

wszystkimi imionami boga

bezskutecznie

pozbierałem martwe słowa

i ruszyłem dalej

 

wciąż jestem w drodze

wspinam się i schodzę cichymi zboczami

przez znużone lasy

wzdłuż huczących rzek

każdej nocy

wrzucam jedno z martwych słów w ognisko

rozpalone w przyjaznym zakątku

i patrzę

jak tańczysz w płomieniach

 

nie odzywasz się do mnie

tylko tańczysz

dopóki nie zasnę

 

Autorka: Nooshin Azadi.

Przekład z języka angielskiego na język polski: Agnieszka i Maya: 22 listopada 2016 roku.

63

 <<presence>>

 i saw you

in the loneliest moments

of my journey

when time

was just a forgotten myth

and all places dissipated

into nothingness

 

i saw you

tall and patient

walking through the mist

of fears and doubts

toward me

i was frozen

in the senseless repetition

of my steps which were

invading an untrodden path

with some fading footprints

 

i saw you

nonchalant and distant

with your eyes fixed firmly

on mine

was it you who first spoke

or was it me?

words didn’t have sounds

they had shapes

we watched them

flying

walking

and eventually dying

between us

 

when the last word

dropped dead

you smiled wryly

and bofore i could smile back

you turned away

and left

 

i tried to call you

but i didn’t know your name

i called all the names of winds

all the names of stones

all the names of beasts

all the names of flowers

all the names of people

all the names of god

but you didn’t answer

i collected all the dead words

and continued my journey

 

i’m still traveling

up and down the silent slopes

through the weary woods

and along the roaring rivers

each night

i put one of the dead words

in the fire i build in a cozy corner

and watch you

dancing in the flames

 

you never talk to me

you only dance until

i fall asleep

 

Autorka: Nooshin Azadi: 30 października 2016 roku.

40

« حُضور »

   تو را، من ديدم

در تنهاترين لحظه‌هاىِ

سفرم

آن هنگام كه زمان

افسانه‌اى فراموش‌شده بيش نبود

و تمامىِ مكان‌ها

در هيچ

پراکنده مى‌شدند

  

تو را، من ديدم

بلند و صبور

كه از ميان مهِ ترس‌ها و ترديدها

به سوىِ من

گام بر مى‌داشتى

من

در تکرار بی‌معنایِ گام‌هایم

که راه نرفته‌ای را

با رَدِپاهای محوشدنی

فتح می‌کردند،

 یخ زده بودم

 

تو را، من دیدم

بی‌‌اعتنا و دور

با چشمانی که

به چشمان من

دوخته شده بود

تو بودی که نَخست سخن گفتی؟

یا من؟

واژه‌ها آوا نداشتند

شکل داشتند

تماشایشان کردیم

که چگونه میانِ من و تو

پرواز می‌کردند

راه می‌رفتند

و در آخِر، می‌مُردند

 

هنگامى كه آخرين واژه

بر زمین افتاد و‌ مُرد

كج‌خندى بر لبانت نقش بست

و پیش از آنکه بتوانم در پاسُخت لبخندی بزنم

پشت به من کردی

و دور شدی

 

خواستم صدایت کنم

اما نامَت را نمی‌دانستم

نامِ همه‌ی بادها را صدا کردم

نامِ همه‌ی سنگها را

نامِ همه‌ی جانوران را

نامِ همه‌ی گلها را

نامِ همه‌ی مردم را

و همه‌ی نام های خدا را

اما پاسخی ندادی

همه‌ی واژه‌های مُرده را جمع کردم

و سَفَرم را پِی گرفتم

 

هنوز در سَفَرم

در سراشیبی خاموشِ کوه‌ها و دَرّه‌ها

در دلِ جنگل‌های خسته

و در امتدادِ رودخانه‌های خروشان

هر شب

یکی از واژه‌های مُرده را

در دل آتشی که در کُنجی دِنج می‌افروزم،

می‌اندازم

و تو را تماشا می‌کنم

که در شعله‌ها می‌رقصی

 

هیچ گاه با من سخن نمی‌گویی

فقط می‌رقصی و می‌ رقصی

تا اینکه من خوابم می‌بَرَد

Autorka: Nooshin Azadi.

Przekład z języka angielskiego na język perski Nooshin Azadi: 21 listopada 2016 roku.

44