
– Skąd przyszliście?
– Ze Szklarskiej. Niby niedaleko, ale w tych warunkach ciężko się szło. Miejscami zaspy na dwa metry. Narty by się przydały, albo chociaż rakiety.
– Dużo czasu wam to zajęło?
– Szesnaście kilometrów w jakieś sześć godzin. Wypruci jesteśmy. Poza tym wszystko mokre. A wydawało nam się, że gacie i buty mamy nieprzemakalne.

Od Świeradowa do Chatki Górzystów jest około 8 kilometrów niezbyt forsownego podejścia, dlatego też latem i gdy nie ma śniegu, zarządzający tą miejscówką nie narzekają na brak obłożenia. Ot, taki sobie spacer w zasięgu co bardziej krzepkiego pensjonariusza tutejszych domów uzdrowiskowych. Za to zimą, gdy rzetelnie dosypie białego puchu, Chatka wydaje się być odcięta od świata, co przyciąga różnej maści dziwaków. Szczególnie, studentów zielonogórskich i wrocławskich uczelni 😉 Wysiadują oni godzinami we wspólnej sali, usiłując nieco się podsuszyć przy ogólnodostępnym kominku (ogólnodostępnym, gdy się do niego dopchasz) i dzielą się wrażeniami z zimowej wędrówki po Izerach. Piją coś ciepłego, lub niespiesznie sączą czeski browar. Coś przekąszą, a żarcie jest tutaj niezłe (polecam bigos), po czym ruszają dalej, bądź zostają na nocleg, który spędza się przy świecach. Nie, żeby tak dla romantycznej atmosfery, lecz z uwagi na to, że z prądem jest różnie. Tak gwoli sprawiedliwości, to romantycznej atmosfery tutaj nie brakuje. Takiej, okraszonej tajemniczą aurą tutejszych okolic.

Zanim tutaj dotarłem, to wyczytałem w necie, że jest to okolica „do której nigdy nie dociera lato”. Bardzo mi się to określenie spodobało, bo sami przyznajcie, że działa na wyobraźnię. Według tutejszych, lato faktycznie ma problemy z przybyciem w tą okolicę, co znajduje potwierdzenie w pomiarach średniej temperatur powietrza. Jeżeli temperaturę potraktujemy jako wyznacznik, to lato mamy wtedy, gdy średnia w danym okresie przekracza 15 stopni na plusie. Tutaj, średnia nigdy tego poziomu nie osiągnęła (20 lipca 1996 roku odnotowano pięć stopni, na minusie), więc lato nie przychodzi na Izerską Łąkę. Kolejną ciekawostką związaną z Łąką, jest ciemność i to dosłownie. Z uwagi na odosobnienie, w tej lokalizacji mamy do czynienia z najciemniejszymi nocami, co przy dobrej pogodzie, sprzyja prowadzeniu obserwacji astronomicznych. Łąka stanowi element Izerskiego Parku Ciemnego Nieba.

Miejscówka nie odbiega swoją urodą od wizerunku całego pasma Gór Izerskich, gdzie szczyty z rzadka przekraczają wysokość tysiąca metrów i wyglądem przypominają zarośnięte drzewami kopce. Jest to po prostu niecka pomiędzy tymi kopcami, której dnem płynie rzeczka Izera. Idącego uderza jednak wszechogarniająca pustka. Szczególnie wtedy, gdy nagą łąkę otuli śnieg, a tuż nad ziemią pełzną ociężałe brzuchy chmur, które łatwo można pomylić ze zwykłą mgłą. I pomyśleć, że jeszcze przed drugą wojną światową, gdy tereny te należały do Niemców, na Łące znajdowała się tętniąca życiem miejscowość o nazwie Gross Iser. Po wojnie zjawili się tutaj Polacy, a Gross Iser przemianowano na Skalno, po czym osadzono palcówkę WOPu (Wojska Ochrony Pogranicza) i zamknięto dostęp dla postronnych. Po kilkunastu latach wyburzono zabudowania, pozostawiając jedynie charakterystyczny budynek szkoły, który dzisiaj jest schroniskiem, nazywanym Chatką Górzystów. Jeżeli lubicie wirtualne wędrówki z wykorzystaniem Google Earth, to patrząc na zdjęcia satelitarne Izerskiej Łąki, bez trudu zauważycie z lotu ptaka, pokryte trawą obrysy wielu budynków. Tylko tyle zostało po Gross Iser.

Zimą, do Chatki Górzystów najłatwiej jest dotrzeć idąc ze Świeradowa, lecz nie jest to miejscowość szczególnie poważana przez górskich łazików, gdyż bardziej kojarzy się z dobrze sytuowanymi emerytami, którzy w luksusowych spa, całymi dniami wylegują się przy basenach z wodami mineralnymi. Nieco trudniejsze, lecz znacznie popularniejsze wśród włóczykijów, jest podejście od Szklarskiej Poręby, lub Jakuszyc, do których można dojechać Kolejką Izerską, kursującą na trasie od Jeleniej Góry do Harrachova i z powrotem. Stąd należy podejść do opuszczonej kopalni kwarcu „Stanisław” (6,5 km ze Szklarskiej, około 4 km z Jakuszyc), po czym zejść na Izerską Łąkę (kolejne 5,5 km). Do kopalni jest ostro pod górę, ale zimowe szlaki są ubite, gdyż to tutaj odbywa się znany Bieg Piastów i miejsce jest intensywnie uczęszczanie przez amatorów nart biegowych.

Opisywana okolica, powszechnie jest nazywana Halą Izerską, tymczasem na stronie goryizerskie.pl możemy przeczytać takie zdanie: (…) … a w Górach Izerskich jest tylko jedna hala izerska: modrzewiowa, piękna, okazała. Hala spacerowa w świeradowskim Domu Zdrojowym. Autor nie zgadza się z nazywaniem Izerskiej Łąki „halą”, gdyż jego zdaniem, określenie to nie przystaje do tej miejscówki. Bardziej trafnym byłoby mówienie o „łące”, czy też „polanie”, bowiem „hala”, to miejsce wypasu owiec, powyżej granicy lasu i jest charakterystyczne dla okolic Zakopanego i Karpat (w tym Tatr) w ogóle. Wygląda więc na to, że „hala” przywędrowała stamtąd i stanowi tutaj swego rodzaju chwast językowy. Czytając to, od razu przypomniał mi się pewien lokal w Szklarskiej Porębie, do którego zaszedłem przypadkiem jesienią zeszłego roku i… natychmiast uciekłem stamtąd z przysłowiowym wrzaskiem przerażenia. Dlaczego? Otóż jest on na siłę stylizowany na zakopiańskie knajpy i nawet obsługę ubrano w tamtejsze stroje. Że co? Nie po to jadę do Szklarskiej, żeby gwałcono mnie Zakopcem! Nie dlatego, że nie lubię Zakopanego. Ma ono swój wyjątkowy klimat oraz styl, i jak mam nań ochotę, to jadę właśnie tam. Z kolei Karkonosze i Izery, mają odmienną, niepowtarzalną aurę, do której idealnie pasuje terminologia, używana już przez jej przedwojennych mieszkańców. Niemcy mówili: Große Iserwiese, a Czesi mówią: Velká Jizerská Louka. Dlatego polecam wędrówki po Izerskiej Łące, a nie Hali Izerskiej, chociaż to jedno i to samo miejsce 🙂

Taka pseudofilozoficzna rozkmina na koniec 😉
Chatkę opuściłem o zmroku i dziarsko ruszyłem niebieskim w kierunku Świeradowa. Coś na gąsienicach przejechało niedawno i ubiło śnieg, więc szło się bardzo przyjemnie. W uszy wcisnąłem słuchawki i odpaliłem audiobooka, a gdy zrobiło się całkiem ciemno, włączyłem czołówkę. Łykam kilometry, trasa nieskomplikowana i faktycznie, powinienem wracać po własnych śladach. Ale zaraz, zaraz… Tego mostka nad potokiem, to przedtem tutaj nie było! Potoku również. Pomyliłem szlaki, idąc beztrosko śladami owego ustrojstwa na gąsienicach.
Zerkam na GPSa z mapą, którego cały czas niosłem ze sobą w kieszeni. Możliwości są dwie; cofnę się niecały kilometr i wrócę na właściwą drogę, albo przetnę las o szerokości około 200 metrów i również wejdę na niebieski, który biegnie do tego niemalże równolegle. Nie chce mi się cofać, więc schodzę pomiędzy drzewa i pcham się przez śnieg. Po kilkudziesięciu krokach dochodzę do wniosku, że był to pomysł z gatunku: „słaby”. Spróbujcie w górach zejść zimą z ubitego szlaku, a wnet zrozumiecie, co mam na myśli. Brnę przez ten kochany, biały puch. Stękam, sapię i czuję, że całkiem przyzwoicie się spociłem. Wreszcie wychodzę z krzaków na jakąś pokrytą lodem, asfaltową uliczkę. Tuż przede mną, jasno oświetlony budynek z wielkimi oknami. Widać baseny do kąpieli, otoczone wygodnymi leżakami. Idę dalej i zaglądam w okna. Ślisko jest i nieco rozjeżdżają mi się nogi. W jednej z sal, odgrodzeni ode mnie taflą szkła, za bogato zastawionym stołem, siedzą elegancko ubrani ludzie. W najwyraźniej miłej atmosferze, jedzą, piją i toczą rozmowy, których ja nie słyszę. Przystaję na moment w ciemności i się na nich gapię. Tak sobie myślę w tej chwili, na czym polega korzystanie z życia? Basen, leżakowanie i kolacja w luksusowym ośrodku wypoczynkowym, czy bigos w starym schronisku i brodzenie w ciemności przez śnieżne zaspy? Dochodzę do wniosku, że tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi, gdyż każdy może być szczęśliwy i czerpać z życia na swój sposób. Mam nadzieję, że tak jest, bo inaczej już teraz wyszedłbym na życiowego przegrywa 😛
Chatka Górzystów na mapach Google.
You must be logged in to post a comment.