Trasa Pojezierzy Zachodnich

Trasa Pojezierzy Zachodnich, stanowi element szerokiej koncepcji sieci tras rowerowych Pomorza Zachodniego. Prace nad tym projektem rozpoczęto w 2015 roku, a na chwilę obecną, możemy rozpocząć korzystanie z jego owoców. Dla mnie jest to o tyle przyjemne, że aktualnie najdłuższy odcinek, oddano rowerzystom jesienią 2018 roku, na terenie mojego rodzinnego Pojezierza Myśliborskiego.

Trzcińsko Zdrój. Tutaj krzyżują się dwa szlaki ze wspomnianej koncepcji zachodniopomorskich szlaków rowerowych – Trasa Pojezierzy Zachodnich i biegnąca z Gryfina do Kostrzyna nad Odrą Trasa Doliny Tywy.

Nowo otwarta droga jest całkowicie wyłączona z ruchu samochodowego, co czyni ją prawdziwym królestwem rowerzystów, miłośników jazdy na łyżworolkach i entuzjastów niedzielnych spacerów. Poprowadzono ją nasypem dawnej linii kolejowej nr 411, łączącej niegdyś Stargard z Siekierkami. Odcinek ma długość 36 kilometrów, jednak chcąc go pokonać w całości, musimy liczyć się z koniecznością przejechania go w obie strony, bowiem okolica jest pustkowiem, jeżeli chodzi o komunikację publiczną w jakiejkolwiek formie. Myślę, iż dla średnio zaawansowanych amatorów jazdy na kole, nie będzie to jakieś znaczące wyzwanie. Tym bardziej, że nawierzchnia szlaku jest gładka, niczym stół, a mozolnych podjazdów nie ma żadnych.

Na odcinku Trzcińsko Zdrój – Siekierki, jedyną większą miejscowością jest… Trzcińsko Zdrój i to stąd najlepiej rozpoczynać przejażdżkę. Przygotowano spory parking, a tuż obok stoi market w którym można kupić prowiant, niewątpliwie przydatny na tej całkiem długiej trasie. Alternatywą jest dużo mniejszy Moryń, znajdujący się gdzieś w połowie dystansu. Jednak leży on około 3 km od głównego biegu szlaku. U jego drugiego końca znajdują się Siekierki, ale tam, to tylko diabeł mówi dobranoc 😀
Zabudowanych miejsc na piknik, obecnie na całym odcinku nie ma nazbyt wiele. Tuż za Trzcińskiem i w okolicy Morynia. Resztę, musimy sobie improwizować, ale też możemy liczyć na pomysłowość miejscowych (o czym dalej).

Około 6 km od Trzcińska, na wysokości miejscowości Brwice, tuż przy szlaku stoi biała tabliczka z napisem: Mamutowiec 1,2 km i symbolem drzewka. Zaintrygowany, postanowiłem odnaleźć delikwenta domyślając się, że jest to jakieś pokaźne drzewo. Po drodze, natrafiłem na niedzielny mecz miejscowych drużyn piłkarskich. O zwycięstwo walczyły Wicher Steklno i tutejsza Sekwoja Brwice. Od razu nasunęło mi się pytanie, co sekwoja, czyli jedno z największych drzew na świecie i rosnące w Ameryce Północnej, ma wspólnego z malutkimi, polskimi Brwicami? Otóż okazuje się, że takie drzewo rośnie w tej wsi. Posadzono je około 1895 roku w parku otaczającym dworek i folwark miejscowych właścicieli ziemskich. Tym razem, brwickiego mamutowca nie odnalazłem, ale mogłem zobaczyć, jak drużyna z Brwic dostaje lanie od ekipy ze Steklna. Brwice przegrały 5:2. Złośliwie można stwierdzić, że Wicher obalił Sekwoję 😛

Ostatni pociąg, przejeżdżał tędy w 1992 roku i odtąd, tereny te były odwiedzane przez ludzi z rzadka, nie licząc rolników uprawiających rozległe pola. Okolice nasypu kolejowego nabrały charakteru nietkniętych ludzką ręką, co nadaje im niezwykłego uroku.
Tego dnia, Polaków na rowerach spotkałem niewielu. W ogóle, pustawo było jakoś w porównaniu z tym, co działo się na trasie miesiąc wcześniej, podczas ciepłego weekendu na początku marca, kiedy pokonałem opisywaną trasę po raz pierwszy. Na zdjęciu, niemiecka ekipa na fantazyjnych trójkołowcach. W przeciwieństwie do mnie, oni wyruszali z Siekierek.
Pomnik (fontanna) Wielkiego Raka w Moryniu. Z tym stworzeniem, wiąże się miejscowa legenda, wedle której młody mieszkaniec tego miasteczka, miał je uratować przed najazdem Brandenburczyków, sprowadzając w ostatniej chwili pomoc. Chłopak ten miał na imię Rak i chociaż został bohaterem, to zginął wówczas z rąk najeźdźców. W jakiś czas po tym zdarzeniu, mieszkańcy zaczęli widywać ogromnego raka, który od czasu do czasu wynurzał się z toni tutejszego jeziora w pogodne, letnie noce, i przechadzał się do świtu po jego urokliwych brzegach. Podobno, w jego pancernym ciele, znalazła schronienie dusza młodego bohatera. Aby dotrzeć do Morynia, musimy zjechać ze szlaku i pokonać około 3 km zwykłą drogą, Warto, bo malutki Moryń jest jednym z najładniejszych okolicznych miasteczek.
Nie tak dawno oglądałem program w którym pokazywano australijskie drogi, na których przez dziesiątki kilometrów nie było ani jednego zakrętu. Prosta linia asfaltu ginęła za horyzontem. Fascynujący widok. Jadąc od Morynia do Siekierek opisywanym szlakiem, również można odnieść takie wrażenie 😉
Znając trwałość polskich dróg zastanawiam się, jak długo ta trasa zachowa swoją niczym nie zakłóconą gładkość. Tak szczerze, to pokrywająca ją nawierzchnia nie sprawia wrażenia szczególnie trwałej. Dwie, trzy zimy i może zacząć się rozpadać. Obym się mylił! Aktualnie, nad jej zdemolowaniem dziarsko pracują dziki, które z prawdziwą pasją podkopują krawędzie szlaku. Nie dziwię im się. Nie dość, że nowy asfalt jest czymś obcym tutaj, to jeszcze jego grzbietem zaczęli pojawiać się coraz liczniej ludzie, których obecnie dziki raczej nie mają powodu lubić 😛
Trzydziesty szósty kilometr od Trzcińska i na razie koniec jazdy. Na zdjęciu, najdłuższy most przez rzekę na całym biegu Odry. Składa się z 2 odcinków o łącznej długości 785 metrów. Wybudowany przez Niemców na początku XX wieku i zamknięty od 1989 roku. Według ambitnych planów, już niedługo ma stanowić istotny element łączący sieć tras rowerowych po obu stronach granicy. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z tym zamiarem, przeprowadzone w 2019 roku prace, pozwolą go oddać do użytku rok później. Służyć ma jako taras widokowy na obszerne w tym miejscu rozlewiska rzeki oraz kładka dla rowerzystów i pieszych. Pozostaje więc trzymać kciuki, bo pomysł takiej adaptacji mostu jest niewątpliwie trafiony.
Z perspektywy przejezdnego, okolica może sprawiać wrażenie krańca świata i pogrążonego w marazmie popegeerowskich klimatów zaścianka, lecz jest to odczucie chybione. Na całym dostępnym obecnie biegu szlaku, tutejsi mieszkańcy organizują miejsca zachęcające do zatrzymania się i rozglądnięcia wokół. Na zdjęciach, moim zdaniem najciekawsze, znajdujące się w miejscowości Klępicz. Z moich obserwacji, weekendowe popołudnia zapełniają szlak w pobliżu miejscowości spacerującymi, jeżdżącymi na rolkach i rowerzystami. Nitka asfaltu zaczyna wnosić dużo życia w te pogrążone w letargu tereny. Na pewno będzie jeszcze ciekawiej, gdy stary most w Siekierkach połączy obie strony przygranicznych tras rowerowych.

Mapka dla lepszej orientacji w terenie. Zaznaczyłem na niej początek przejechanego odcinka w Trzcińsku Zdrój, miejsce zjazdu do Morynia i koniec trasy, tuż przy moście w Siekierkach.

Suplement…

i jednocześnie przestroga 😉

Wracając do Trzcińska, gdzieś na wysokości Morynia spotkała mnie niespodzianka. Złapałem przysłowiowego kapcia. Oczywiście wyjeżdżając z domu zadbałem o to, żeby zabrać ze sobą pompkę i zestaw do łatania dętek, ale… fanty te zostały w samochodzie, stojącym na parkingu w Trzcińsku. Tak więc z 80 tego dnia pokonanych kilometrów, ostatnich 25 musiałem przejść pieszo, pchając rower z przebitą dętką. Miejcie to na uwadze i zabierajcie ze sobą pomocny w takich sytuacjach zestaw, bo okolica jest naprawdę odludna i w awaryjnych przypadkach nie ma co liczyć na powrót środkami komunikacji publicznej.

Ahoj, przygodo! 🙂