Wyjście z Pecu w kierunku Śnieżki dopiero po godzinie osiemnastej wskazywało na to, że przed północą raczej nie uda mi się dotrzeć do Kowar. Późne popołudnie środka lata zachęcało do wędrówki piękną pogodą, a szlak był mi znany, dlatego jakoś nie przejmowałem się sposobnością górskiego spaceru po zmroku. Wytyczona żółtym kolorem ścieżka początkowo wiodła stromymi zakosami, po czym podejście złagodniało w okolicy Różowej Góry. Nieopodal stacji pośredniej wiodącej z Pecu na Śnieżkę lanovki natknąłem się na tablicę z informacją o tym, że od tej strony wejście na najwyższy szczyt Karkonoszy jest zamknięte z powodu remontu nawierzchni szlaku tuż pod wierzchołkiem. Aby dojść do Sowiej Przełęczy, musiałem więc skorzystać z oznaczonego zielonymi symbolami czeskiego trawersu zbocza tej góry.
Idąc mocno urozmaiconym zielonym, po kilkuset metrach w oddali przede mną zauważyłem nieopodal szlaku coś, co okazało się być podniszczonym strzępem falistej blachy, najwyraźniej aluminiowej. Na pierwszy rzut oka całkiem pokaźny śmieć, kompletnie nie pasujący do górskiego otoczenia. W zbliżeniu przytwierdzone do skały tabliczki wyjaśniły, iż ten blaszany strzęp jest świadkiem, a wręcz uczestnikiem jednej z karkonoskich tragedii sprzed wielu dziesięcioleci.
W lutym 1945 roku było oczywistym, że dni reżimu Hitlera są policzone. Ciężkie walki toczyły się już w obrębie niemieckich granic, a obrona przegranej sprawy kosztowała Niemców sporo krwi. Z oblężonego przez Rosjan Wrocławia wywożono rannych żołnierzy drogą lotniczą. Jeden z tego rodzaju transportów miał dotrzeć nocą do północnych Czech. Na pokładzie charakterystycznego Junkersa Ju – 52 znajdowało się wraz z załogą 28 osób, w tym 20 rannych żołnierzy. Zimowe warunki w okolicach Karkonoszy były dramatycznie złe, co przyczyniło się do fatalnego w skutkach błędu nawigacyjnego popełnionego przez załogę tego samolotu.
O godzinie 3.45 nad ranem 23 lutego 1945 roku, wypełniony rannymi samolot wbił się w zbocze nieopodal karkonoskiej Śnieżki. Na miejscu zginęło 15 osób w tym cała załoga. Z ocalałych, tylko sześciu mogło poruszać się o własnych siłach i tutaj Karkonosze pokazały swoje zimowe pazury. Wędrówki do czeskiego schroniska na Růžohorkach nie przeżył najmłodszy z tej szóstki, osiemnastoletni Siegfried Szewczyk. Ci, którzy przetrwali katastrofę, lecz pozostali we wraku czekając na pomoc, zamarzli do rana. Ogółem zginęło wówczas 23 uczestników tego lotu.
Jako przyczynę wypadku wskazano błąd nawigacyjny załogi, gdyż wytyczona przed startem trasa przelotu Junkersa przebiegała na wschód od Karkonoszy, gdzie górskie wierzchołki nie przekraczają wysokości 1000 metrów, co przy określeniu pułapu lotu na 1300 metrów dawało bezpieczny margines. Nocą i podczas bardzo złych warunków pogodowych, samolot skręcił za daleko na zachód, gdzie oznaczona wysokość przelotu już nie była wystarczająca.
Wrak Junkersa spoczywał na zboczach Śnieżki aż do września 1998 roku, stanowiąc swoistą atrakcję turystyczną i źródło pamiątek dla miejscowych, jak i odwiedzających tą okolicę. Podobno falista aluminiowa blacha poszycia samolotu świetnie nadawała się na tarki do prania bielizny, których najwyraźniej brakowało po wojnie. Tego roku Czesi podjęli decyzję o zebraniu pozostałości samolotu i przeniesieniu ich do miejscowości Malá Úpa na Przełęczy Okraj. Jeden z silników I kilka mniejszych elementów kadłuba można zobaczyć w punkcie informacji turystycznej niepodal granicy z Polską, natomiast większe fragmenty umieszczono przy cmentarzu w dolnej części tej miejscowości.
Dwa dni po natknięciu się przeze mnie na miejsce katastrofy Junkersa udałem się na Przełęcz Okraj do Małej Upy gdyż wyczytałem w necie, że w tamtejszym punkcie informacji turystycznej można zobaczyć małą ekspozycję związaną z tym zdarzeniem. Umieszczono tam jeden z trzech silników samolotu, kilka niewielkich fragmentów kadłuba i gablotki z drobiazgami wydobytymi z wraku. Obsługująca punkt pani Lenka była zaskoczona widocznym na moich zdjęciach elementem kadłuba samolotu, leżącym w pobliżu tabliczek, gdyż w przekonaniu mieszkańców Małej Upy, dotychczas udało się zebrać wszystkie fragmenty rozbitej maszyny i znieść je na dół. Wygląda więc na to, że ktoś myszkował tam później i na tyle skutecznie, że znalazł jeszcze jeden strzęp Junkersa i nie zwinął go dla siebie, lecz ułożył w odpowiednim dla niego miejscu.
Dla lepszej orientacji, na mapie zaznaczyłem położenie tabliczek upamiętniających katastrofę niemieckiej maszyny.
You must be logged in to post a comment.