Dziesięć lat

Karkonosze u progu zimy (druga połowa listopada 2020). Kilka dni później to piękne białe przybranie zniknęło, gdyż w okolicy pojawiła się inwersja temperatur. Jest to zjawisko atmosferyczne charakterystyczne dla tych terenów i polegające na tym, że chłodne powietrze spływa w kotliny, natomiast ciepłe otula wierzchołki gór. Jego zapowiedzią jest „morze chmur” poniżej obserwatora znajdującego się na szczycie. I faktycznie, po południu tego dnia chmury zaczęły tłoczyć się u podnóży Śnieżki, co widać na kolejnych zdjęciach  niniejszego wpisu. Zdjęcie zrobiłem w sobotę, a w środę z rana termometry w Pecu pod Śnieżką odnotowały 7 siedem stopni na minusie, gdy tymczasem na wierzchołku Śnieżki było 4, na plusie.

Dziesięć lat. Tyle zajęło mi przejście po polskiej stronie wszystkich szlaków wiodących „z dołu do góry” w kierunku czerwonego, poprowadzonego głównym grzbietem Karkonoszy. Biorąc pod uwagę to, że ów grzbiet nie ma jakiejś imponującej długości (około 35 km od Przełęczy Szklarskiej, do Przełęczy Okraj), tych dziesięciu lat nie można uznać za specjalny wyczyn turystyczny. Gdyby się uprzeć, to można byłoby je przewędrować w wakacyjny tydzień. Wszak jest ich mniej, niż dwadzieścia.

Śnieżka z perspektywy Skalnego Stołu.

Jednak owe dziesięć lat, i tych kilkanaście szlaków, ma dla mnie bardzo duże znaczenie sentymentalne, gdyż to od Karkonoszy i zimowego wejścia czarnym z Karpacza na Śnieżkę, rozpoczęła się moja przygoda z górami. Oczywiście nigdy nie wyznaczałem sobie celu w postaci jak najszybszego „zaliczania” karkonoskich ścieżek, jednak studiując mapę Karkonoszy w listopadzie tego roku zorientowałem się, że z tych „dół – góra”, pozostała mi po naszej stronie tylko jedna, której dotąd nie przeszedłem. Żółty szlak, z Kowar na Skalny Stół.

Kotły Małego (z prawej) i Dużego Stawu (z lewej).

Pomyślałem sobie, że dobrze byłoby przejść ten szlak przed końcem roku, gdyż mogłoby to stanowić taką symboliczną klamrę, spinająca dziesięć lat górskich spacerów. W moim przypadku od pomysłu, do wykonania nie może upłynąć wiele czasu, bowiem pod względem realizacji wycieczkowych planów jestem przysłowiowo „w gorącej wodzie kąpany”, dlatego natychmiast wyznaczyłem sobie termin na sobotę, 21 listopada. Miałem przy tym nadzieję, że kapryśne Karkonosze nie skryją się tego dnia w chmurach, jak mają w zwyczaju czynić, lecz w promieniach słońca nacieszą moje oczy swoją urodą. Nie zawiodłem się 🙂

Królewna Śnieżka raczy kaprysić. W zamiarze strzelenia focha, łapie chmury kompletnie znikąd. Królewna dąsa się tak często, że potrafi przez 300 dni w roku tonąć we mgle i obłokach. Gdy jest konkretnie wnerwiona, to miewa wiatry. Rekordowe i potwierdzone porywy osiągnęły 288 km/h. Krąży legenda, że kiedyś odnotowano poryw o prędkości 345 km/h.

Wszystkie szlaki po polskiej stronie przewędrowane od dołu do góry, jednak przygoda z Karkonoszami jest szczęśliwie daleka od zakończenia, gdyż przynajmniej dwa razy tyle ścieżek jest dostępnych po stronie czeskiej. Patrząc na mapę południowej części tych gór od razu można zauważyć, że są one dużo bardziej rozciągnięte na południe od głównego ich grzbietu, niż na północ. Wzniesienia powyżej 1000 metrów znajdują się nawet w okolicach miasta Vrhlabi, co w linii prostej, licząc od Szklarskiej Poręby, daje około 30 km wędrówki w jedną stronę. Czesi pokryli ten obszar sporą ilością szlaków turystycznych, więc nowych terenów do górskich spacerów nie zabraknie mi w najbliższych latach.

Listopadowe szlaki są prześliczne, lecz jednocześnie bardzo niebezpieczne. Odrobina śniegu i zmarznięte kamienie tworzą taką garbatą ślizgawkę na której łatwo o bolesną wywrotkę, a i połamać się można. Warto zainwestować w bezpieczeństwo i kupić sobie mini raczki zakładane na buty. Zwykłe górskie raki nie nadają się w takie warunki, gdyż więcej jest tutaj kamieni, niż śniegu.
Sowia Przełęcz. Nocą, najciemniejsze miejsce w Karkonoszach. To takie moje spostrzeżenie z własnego doświadczenia. Cztery razy szedłem w Przejściu Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej i za każdym razem na Sowią docierałem w ciemności. Stąd nocą nie widać żadnego z miast po obu stronach granicy, a jedyne schronisko w okolicy, to ukryta wśród drzew mała czeska Jelenka. Stojąc w mroku na Sowiej ma się wrażenie, że to absolutny koniec świata, gdzie już nawet światło nie dociera.
Czerwony Szlak Sudecki na odcinku pomiędzy Sowią Przełęczą, a Czarnym Grzbietem jest otoczony soczyście zieloną, żywicznie pachnącą i fantastycznie gęstą kosówką. Idąc tym tunelem trzeba stawać na palcach, jeżeli chce się dostrzec wierzchołek pobliskiej Śnieżki.
Śnieżka z perspektywy kosodrzewinowego tunelu na Czarnym Grzbiecie.
Późne, listopadowe popołudnie. Czeska Studzienna Góra (bardziej z prawej) i mocno lawinowy Kocioł Upy.
Czeski piknik 🙂
W kierunku Pecu pod Śnieżką. Ten grzbiet na pierwszym planie, to Różowa Góra. Na niej nieco po lewej widać leśną przecinkę, którą Czesi poprowadzili piękną kolejkę gondolową, którą z Pecu można wjechać na szczyt Śnieżki.
Czerwonym szlakiem w stronę czeskiej miejscowości Mala Upa i Przełęczy Okraj.
Po zachodzie słońca w okolicach Sowiej Przełęczy.
Jak się dobrze przyjrzycie, to zobaczycie czeskiego hardkora. Tego popołudnia na Śnieżce było 7 stopni na minusie, a w dodatku całkiem mocno wiało, co znacząco obniżało odczuwalną temperaturę.