Góry Krucze

Góry Krucze z perspektywy znajdującej się po czeskiej stronie granicy zabytkowej twierdzy Stachelberg. Najwyższe wzniesienie w środku, to Kralowiecki Szpicak (cz. Královecký Špičák, 881 m n.p.m.)

Człowiek, to takie specyficzne stworzenie, które szukając dreszczyku emocji, potrafi je wykreować dzięki własnym fantazjom. Szczególnie w otoczeniu sprzyjającym ekscytującym wyobrażeniom i wcale nie musi to być opuszczony dom odwiedzany w środku nocy, czy zapomniana nekropolia na odludziu. Pewną nutkę ciekawego niepokoju może wywołać spacer nieznanym dotychczas górskim szlakiem, na którym w środku letnich wakacji nie spotkamy żadnego turysty. Lato, słoneczny dzień i góry, nieodparcie kojarzą się z licznymi grupami wędrujących. Tymczasem tutaj; pusto. Odnieść można wrażenie, iż cała ludzkość gdzieś zniknęła, niczym w katastroficznym filmie science fiction. 

Nie, tym razem nie wybrałem się w kierunku Przełęczy Kowarskiej (Karkonosze i Rudawy Janowickie), lecz poszedłem w przeciwną stronę. Na zdjęciu droga krajowa numer 5 w Lubawce. W tym miejscu zbiegają się szlaki oznaczone aż trzema kolorami: czerwonym, zielonym i niebieskim. Kilkadziesiąt metrów stąd na wprost, skręcają one w lewo (ul. Szymrychowska – w kierunku Stadionu Miejskiego w Lubawce).

Czy słyszeliście o Górach Kruczych? Ja dowiedziałem się o ich istnieniu niedawno, podczas pobytu w Lubawce, małym miasteczku w województwie dolnośląskim, znajdującym się na granicy z Czechami w okolicy Trutnova. Zaintrygowany wskazówkami danymi mi przez miejscowych, postanowiłem odpuścić sobie kolejny spacer po nieco zatłoczonych latem Karkonoszach i udałem się na wędrówkę w nieznane. Dosłownie

Na wschód, już poza obrębem Lubawki.

Góry Krucze okazały się być „inne” od tych gór, które dotychczas miałem okazje odwiedzić. Prawdę powiedziawszy, to one w ogóle są „inne” i można się o tym przekonać już po zlokalizowaniu ich na mapie. Otóż w przeciwieństwie do większości pasm górskich w naszym kraju, które rozciągają się na linii wschód – zachód, Góry Krucze mają przebieg północ – południe i wżynają się w północne Czechy. Nie ma tutaj żadnych schronisk i wprawdzie nie są one nazbyt rozległe, to można po nich wędrować przez cały dzień nie schodząc do żadnej ludzkiej osady.

Czerwony zgubił się gdzieś po drodze. Zostały niebieski i zielony, wiodące w Góry Krucze. Niebieski prowadzi w dolinę Rezerwatu Kruczy Kamień z którego można podziwiać strome ściany całkiem pokaźnej Kruczej Skały. Oczywiście, mnie nie interesowało oglądanie tej skały z dołu, gdyż zielony dawał możliwość wdrapania się na nią i zobaczenia wszystkiego z góry. W sam raz, coś dla mnie.

Tutejsze wzniesienia nie są nazbyt wysokie i przeważnie pokrywa je las, jednak teren jest na tyle zróżnicowany, że całodniowe zejścia i podejścia zapewniają przyjemne zmęczenie gwarantujące zdrowy sen. Szlaki są dobrze oznakowane, jednak brak charakterystycznych punktów odniesienia może wywoływać dezorientację i utrudnienia w określeniu, po której stronie granicy się znajdujemy.

„Orla Perć” Gór Kruczych. Tak to sobie wymyśliłem. Owszem, z tą prawdziwą ma niewiele wspólnego, ale jest tutaj taki skalny grzebień o wysokości miejscami kilku metrów, którego grzbietem poprowadzono zielony szlak. Jeżeli ktoś ma lęk wysokości, to może mieć problem z tym odcinkiem, gdyż nawet kilkumetrowe przestrzenie po obu jego stronach mogą wywołać wrażenie balansowania nad przepaścią. Dla nie mających tej przypadłości – świetne urozmaicenie spaceru.

W miarę przyzwoita kondycja pozwoliła mi na jednodniowe przejście około 40 kilometrów po tej wyjątkowej części Sudetów (tak, Góry Krucze wchodzą w skład pasma Sudetów Środkowych) i nawiązując do tego, co napisałem na początku, aura tej okolicy momentami wywoływała u mnie uczucie pewnego specyficznego niepokoju, zdziwienia spowodowanego niemalże całkowitym brakiem turystów na szlaku w ciągu całego dnia wędrówki w piękny, słoneczny letni dzień. Specjalnie napisałem o „niemalże” całkowitym braku turystów, gdyż dwóch takich spotkałem późnym popołudniem na podejściu pod Kralowiecki Szpicak (najwyższy szczyt Gór Kruczych – 881 m n.p.m.) i byłem tak samo niezmiernie zaskoczony ich widokiem, jak oni moim. No wiecie, cały dzień błąkacie się po okolicy nie widząc przysłowiowej żywej duszy, a tutaj nagle… aż dwie żywe dusze!

Punkt widokowy na Kruczej Skale.

No dobrze, ale dlaczego Góry Krucze, są „krucze”? Bo dużo w nich kruków? Hmm… Przez cały dzień nie widziałem żadnego z tych ptaków, a przecież są one słusznych rozmiarów i raczej trudno byłoby przeoczyć nawet pojedynczy egzemplarz. Wydaje mi się, że więcej kruków możemy odnaleźć w miejscowych legendach i to właśnie w tych opowieściach należałoby doszukiwać się źródeł miejscowych nazw, pochodzących od owych okazałych ptaków. Ja zetknąłem się dwiema takimi legendami i obie są o miłości, a co w nich najprzyjemniejsze, to obie mają szczęśliwe zakończenia.

Lubawka widziana z Kruczej Skały.

Pierwsza z nich jest bezpośrednio związana z Kruczą Skałą, i to właśnie ta legenda wyjaśniałby jej „kruczą” nazwę. Otóż dawno, dawno temu… 😉 Dawno temu, syn burmistrza Lubawki z wzajemnością zakochał się w pięknej córce biednego, miejscowego rzemieślnika. Młodzi umyślili sobie małżeństwo, jednak nie trudno domyślić się, że związek ten nie miał racji bytu z uwagi na stanowczy opór ze strony bogatego ojca młodego absztyfikanta. Ten już mu upatrzył pannę może sporo brzydszą, lecz znakomicie sytuowaną majątkowo. Najwyraźniej średnio rozgarnięty młodzieniec, będąc zmuszonym wybierać między śliczną, lecz ubogą córką rzemieślnika, a bogatym bazylem i kasą ojca, wybrał… samobójstwo. Jakoś nie rozumiem jego logiki (okej, to tylko legenda), gdyż na jego miejscu, albo brałbym konkretną kasę i tą mniej urodziwą, albo chwytał tą ładą i zwijał manele ignorując fochy starego oraz jego forsę.

Ale wracając do legendy… Młody wgramolił się na pobliską, pokaźną skałę (Kruczą Skałę) i się z niej rzucił. Tymczasem u jej podnóża zebrała się chmara kruków, które ucztowały na jakiejś padlinie. Ptaków było mnóstwo. Spłoszone widokiem lecącej ze skały kolejnej porcji potencjalnego obiadu (mam na myśli ewentualne zwłoki średnio rozgarniętego młodzieńca), kruki chciały na chwilkę odsunąć się, aby nieszczęśnik spadając nie poprzetrącał im karków. Jednak miały niefarta. Nie zdążyły. Za to on tego farta miał. Z impetem wylądował na grzbietach biednych ptaszysk, co wyhamowało upadek i delikwent przeżył. Wyczyn młodziana widział tutejszy pustelnik, mający wyjątkowy respekt wśród miejscowych. Stary udał się do burmistrza i wyłożył mu temat, popierając go nader obrazową wizją wiecznego pobytu w piekle (ojciec miałby na sumieniu śmierć syna, a to grzech). Ten zmiękł. Młodzi żyli razem długo i szczęśliwie. Czy jakoś tak.

Bohater drugiej opowieści, charakteryzuje się dużo bardziej zdroworozsądkowym podejściem do życia. Jest to syn kasztelana Kamiennej Góry (Lubawka leży w powiecie kamiennogórskim). Oczywiście, działo się to dawno, dawno temu 😉 Syn miał na imię Przemko, zaś kasztelan – ojciec, to był Piotr. Pewnego dnia Przemko wybrał się z kumplami na polowanie. Ci zaś skądś mieli cynk, że w lesie mieszka niejaki Kruk, który ma piękną i dumną córkę o imieniu Lubavia. Młoda była naprawdę warta grzechu, a Przemko nie miał dziewczyny. Zestawienie tych dwojga pasowało kumplom Przemka, więc niby przypadkiem, zaciągnęli go do zagrody Kruka. Zgodnie z ich oczekiwaniami, widok Lubavii raził młodego kasztelanica prosto w serce. Strzałą Amora. Jednak nie bez kozery wspominano o dumie dziewczyny. Wcale nie było łatwo ubiegać się o jej względy, a stary Kruk dał jej wolną rękę w podejmowaniu decyzji (fajny, taki ojciec).

Kasztelan Piotr nie widział nic złego w tym, że jakby nie patrzeć, związkowi Przemka i Lubavii można byłoby zarzucić mezalians (również, fajny ojciec). Kibicował młodym. Rozpoczęło się to, co najlepsze w staraniach o odwzajemnienie uczuć – spotkania, przekomarzania i cała ta otoczka tańca godowego. Sielanka została gwałtownie przerwana najazdem wrogich sąsiadów. Wszak były to czasy odległe w których ciągle coś się kotłowało na Dolnym Śląsku i w Czechach. I to bardzo krwawo (w tym temacie zachęcam do odwiedzenia mojego wpisu zatytułowanego: Zamek Bolczów).

Rozdroże Trzech Buków. Skrzyżowanie aż sześciu leśnych traktów, z czego dwa z nich, to oznakowane szlaki: niebieski i zielony. Te same, które rozdzieliły się na wiodące u dołu i u góry Kruczej Skały. Zielony wraca na północ, natomiast niebieski podąża dalej, na południe w kierunku granicy z Czechami.

Załoga kamiennogórskiego zamku dzielnie broniła podległych mu terenów i w końcu wyparła najeźdźców. Niestety, w ostatnim akordzie zmagań ciężko raniono kasztelana Piotra, który na łożu śmierci błogosławił towarzyszącego mu na bitewnym szlaku Przemka oraz jego przyszły związek z Lubavią. Kasztelan umarł, lecz jego błogosławieństwo zaowocowało długoletnim i odpornym na wszelkie przeciwności małżeństwem Przemka i Lubavii.

Z lewej: Czechy, z prawej: Polska. A na szlaku pusto.
Południowy kraniec Gór Kruczych, nieopodal czeskiej miejscowości Bečkov. Wzniesienie na wprost, to Mravenčí vrch (pol. Mrowisko, 836 m n.p.m.).
Niebieskim szlakiem pod górę od czeskiej miejscowości Bernartice. W moim zamierzeniu miała to być najkrótsza droga wiodąca na Kralowiecki Szpicak, jednak okazało się, że jest to wielokilometrowa „runda honorowa” w której odwiedza się również widziany wcześniej z dołu Mravenčí vrch. Z oznakowania szlaku wcale nie wynika, że idziemy w kierunku najwyższego szczytu Gór Kruczych, dlatego łatwo o pomyłkę i dołożenie niezaplanowanych kilometrów. Oczywiście, zaliczyłem taką pomyłkę i owe dodatkowe kilometry mogłem dopisać do swojego spaceru 😉
Na wprost: zryte czeskim kamieniołomem południowo – zachodnie zbocza Szerokiej (842 m n.p.m.). Wierzchołkiem przebiega granica pomiędzy Czechami i Polską.
Widok z Kralowieckiego Szpicaka na Wyżynę Broumovską i południowy kraniec Karkonoszy nad miejscowością Žacléř. Najwyższe wzniesienie w oddali, nieopodal prawej krawędzi zdjęcia, to Śnieżka. Z Kralowieckiego Szpicaka można dojść do Śnieżki oznakowanymi szlakami turystycznymi. Według strony mapa-turystyczna.pl, taki spacer miałby długość około 35 kilometrów i trwał 12 godzin. Polecam wspomnianą stronę, gdyż świetnie sprawdza się podczas planowania górskich wędrówek.
Długo zastanawiałem się nad tym, do czego mogła służyć ta już mocno nadwyrężona przez czas i górskie warunki drewniana rampa na szczycie Kralowieckiego Szpicaka. Jedyne co mi przychodziło do głowy, to wystrzeliwanie czeskich promów kosmicznych w kierunku Księżyca. Ale wtedy już byłem konkretnie zborsuczony całodniowym spacerem po Górach Kruczych i pewnie dlatego moja fantazja zaliczała tego rodzaju fikołki 😉

Kralowiecki Szpicak (z prawej). Widok z wąskiej szosy łączącej Kralovec z czynnym kamieniołomem znajdującym się pomiędzy Szpicakiem i Szeroką. Według oznaczeń, szosą tą wiedzie niebieski szlak turystyczny, co wywołuje pewną konsternację. Otóż idąc tym szlakiem od Kralovca na Szpicak, lub z niego schodząc, docieramy do kamieniołomu, gdzie według znaków, obowiązuje zakaz wstępu. Ja byłem w tym miejscu tuż przez zmierzchem, gdy w kamieniołomie nie pracowano. A co wtedy, gdy potencjalny wędrowiec idąc oznakowanym szlakiem turystycznym, dotrze tutaj w godzinach pracy kamieniołomu? Czy czeka go emocjonujące lawirowanie pomiędzy ciężarówkami wywożącymi urobek i energiczne biegi wśród latających fragmentów rozsadzanych wybuchami dynamitu skał?
Czeski? Ni w ząb! To może niemiecki? Również lipa! Niemniej jednak małpim sprytem wykombinowałem, że mam w tym przypadku do czynienia z czymś, co raczej nie zachowałoby się we współczesnej Polsce. Czeski Kralovec i tablice upamiętniające walne spotkania czeskich i niemieckich komunistów. Lata 1927 i 28, a więc czas przed dojściem do władzy hitlerowskich narodowych socjalistów i okres rozkwitu komunistycznej ideologii w zachodniej części Europy. Dwa nazwiska; szybki rzut okiem do Wikipedii: Ernst Thälmann, wieloletni zagorzały komunista, organizator powstania robotniczego w Hamburgu (1923), poseł do Reichstagu w latach 1924 – 33 i protegowany Józefa Stalina, po dojściu Hitlera do władzy natychmiast osadzony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, rozstrzelany w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie w 1944 roku. Drugi, to prawdziwy rodzynek: Klement Gottwald (Czech), jeden z założycieli Komunistycznej Partii Czechosłowacji, a następnie jej przewodniczący. Przed wojną poseł do parlamentu Czechosłowacji. Po wojnie, gorący propagator stalinizacji Czechosłowacji i jej prezydent w latach 1948 – 53. Entuzjastycznie ferował wyroki śmierci dla przeciwników politycznych. Miał syfilis i głęboki niczym Rów Mariański alkoholizm. Zmarł tuż po powrocie z pogrzebu Stalina (pewnie serce mu pękło z rozpaczy po ukochanym wodzu). Jakiś czas temu, w sondażu czeskiej telewizji koleś został uznany za.. najbardziej niepopularnego Czecha w historii tego państwa. No dobrze, to po tym krótkim opisie wyobraźcie sobie takie eleganckie tablice we własnej miejscowości, nieopodal waszego domu. Wszak u nas ludzi tego pokroju również nie brakowało 😛
Pamięci ofiar nazizmu.
Ślad GPS mojej całodniowej wędrówki. Co ciekawe, tym razem nie udało mi się obejść całego ich pasma, gdyż dopiero po fakcie zorientowałem się, że w rozplanowaniu trasy umknęła mi ich północna krawędź, rozciągająca się między Lubawką i Kamienną Górą. Tak sobie pomyślałem, że za jakiś czas zjawię się tutaj ponownie i odrobię tą zaległość. Lecz uczynię to zimą. Biorąc pod uwagę niewielki ruch turystyczny, zasypane śniegiem szlaki Gór Kruczych mogą stanowić poważne wyzwanie przy ich przecieraniu. A więc do zobaczenia w Górach Kruczych. Którejś zimy 🙂

 

Královecký Špičák (najwyższy szczyt Gór Kruczych) na mapie Google.