
Człowiek, to takie specyficzne stworzenie, które szukając dreszczyku emocji, potrafi je wykreować dzięki własnym fantazjom. Szczególnie w otoczeniu sprzyjającym ekscytującym wyobrażeniom i wcale nie musi to być opuszczony dom odwiedzany w środku nocy, czy zapomniana nekropolia na odludziu. Pewną nutkę ciekawego niepokoju może wywołać spacer nieznanym dotychczas górskim szlakiem, na którym w środku letnich wakacji nie spotkamy żadnego turysty. Lato, słoneczny dzień i góry, nieodparcie kojarzą się z licznymi grupami wędrujących. Tymczasem tutaj; pusto. Odnieść można wrażenie, iż cała ludzkość gdzieś zniknęła, niczym w katastroficznym filmie science fiction.

Czy słyszeliście o Górach Kruczych? Ja dowiedziałem się o ich istnieniu niedawno, podczas pobytu w Lubawce, małym miasteczku w województwie dolnośląskim, znajdującym się na granicy z Czechami w okolicy Trutnova. Zaintrygowany wskazówkami danymi mi przez miejscowych, postanowiłem odpuścić sobie kolejny spacer po nieco zatłoczonych latem Karkonoszach i udałem się na wędrówkę w nieznane. Dosłownie

Góry Krucze okazały się być „inne” od tych gór, które dotychczas miałem okazje odwiedzić. Prawdę powiedziawszy, to one w ogóle są „inne” i można się o tym przekonać już po zlokalizowaniu ich na mapie. Otóż w przeciwieństwie do większości pasm górskich w naszym kraju, które rozciągają się na linii wschód – zachód, Góry Krucze mają przebieg północ – południe i wżynają się w północne Czechy. Nie ma tutaj żadnych schronisk i wprawdzie nie są one nazbyt rozległe, to można po nich wędrować przez cały dzień nie schodząc do żadnej ludzkiej osady.

Tutejsze wzniesienia nie są nazbyt wysokie i przeważnie pokrywa je las, jednak teren jest na tyle zróżnicowany, że całodniowe zejścia i podejścia zapewniają przyjemne zmęczenie gwarantujące zdrowy sen. Szlaki są dobrze oznakowane, jednak brak charakterystycznych punktów odniesienia może wywoływać dezorientację i utrudnienia w określeniu, po której stronie granicy się znajdujemy.

W miarę przyzwoita kondycja pozwoliła mi na jednodniowe przejście około 40 kilometrów po tej wyjątkowej części Sudetów (tak, Góry Krucze wchodzą w skład pasma Sudetów Środkowych) i nawiązując do tego, co napisałem na początku, aura tej okolicy momentami wywoływała u mnie uczucie pewnego specyficznego niepokoju, zdziwienia spowodowanego niemalże całkowitym brakiem turystów na szlaku w ciągu całego dnia wędrówki w piękny, słoneczny letni dzień. Specjalnie napisałem o „niemalże” całkowitym braku turystów, gdyż dwóch takich spotkałem późnym popołudniem na podejściu pod Kralowiecki Szpicak (najwyższy szczyt Gór Kruczych – 881 m n.p.m.) i byłem tak samo niezmiernie zaskoczony ich widokiem, jak oni moim. No wiecie, cały dzień błąkacie się po okolicy nie widząc przysłowiowej żywej duszy, a tutaj nagle… aż dwie żywe dusze!

No dobrze, ale dlaczego Góry Krucze, są „krucze”? Bo dużo w nich kruków? Hmm… Przez cały dzień nie widziałem żadnego z tych ptaków, a przecież są one słusznych rozmiarów i raczej trudno byłoby przeoczyć nawet pojedynczy egzemplarz. Wydaje mi się, że więcej kruków możemy odnaleźć w miejscowych legendach i to właśnie w tych opowieściach należałoby doszukiwać się źródeł miejscowych nazw, pochodzących od owych okazałych ptaków. Ja zetknąłem się dwiema takimi legendami i obie są o miłości, a co w nich najprzyjemniejsze, to obie mają szczęśliwe zakończenia.

Pierwsza z nich jest bezpośrednio związana z Kruczą Skałą, i to właśnie ta legenda wyjaśniałby jej „kruczą” nazwę. Otóż dawno, dawno temu… 😉 Dawno temu, syn burmistrza Lubawki z wzajemnością zakochał się w pięknej córce biednego, miejscowego rzemieślnika. Młodzi umyślili sobie małżeństwo, jednak nie trudno domyślić się, że związek ten nie miał racji bytu z uwagi na stanowczy opór ze strony bogatego ojca młodego absztyfikanta. Ten już mu upatrzył pannę może sporo brzydszą, lecz znakomicie sytuowaną majątkowo. Najwyraźniej średnio rozgarnięty młodzieniec, będąc zmuszonym wybierać między śliczną, lecz ubogą córką rzemieślnika, a bogatym bazylem i kasą ojca, wybrał… samobójstwo. Jakoś nie rozumiem jego logiki (okej, to tylko legenda), gdyż na jego miejscu, albo brałbym konkretną kasę i tą mniej urodziwą, albo chwytał tą ładą i zwijał manele ignorując fochy starego oraz jego forsę.
Ale wracając do legendy… Młody wgramolił się na pobliską, pokaźną skałę (Kruczą Skałę) i się z niej rzucił. Tymczasem u jej podnóża zebrała się chmara kruków, które ucztowały na jakiejś padlinie. Ptaków było mnóstwo. Spłoszone widokiem lecącej ze skały kolejnej porcji potencjalnego obiadu (mam na myśli ewentualne zwłoki średnio rozgarniętego młodzieńca), kruki chciały na chwilkę odsunąć się, aby nieszczęśnik spadając nie poprzetrącał im karków. Jednak miały niefarta. Nie zdążyły. Za to on tego farta miał. Z impetem wylądował na grzbietach biednych ptaszysk, co wyhamowało upadek i delikwent przeżył. Wyczyn młodziana widział tutejszy pustelnik, mający wyjątkowy respekt wśród miejscowych. Stary udał się do burmistrza i wyłożył mu temat, popierając go nader obrazową wizją wiecznego pobytu w piekle (ojciec miałby na sumieniu śmierć syna, a to grzech). Ten zmiękł. Młodzi żyli razem długo i szczęśliwie. Czy jakoś tak.
Bohater drugiej opowieści, charakteryzuje się dużo bardziej zdroworozsądkowym podejściem do życia. Jest to syn kasztelana Kamiennej Góry (Lubawka leży w powiecie kamiennogórskim). Oczywiście, działo się to dawno, dawno temu 😉 Syn miał na imię Przemko, zaś kasztelan – ojciec, to był Piotr. Pewnego dnia Przemko wybrał się z kumplami na polowanie. Ci zaś skądś mieli cynk, że w lesie mieszka niejaki Kruk, który ma piękną i dumną córkę o imieniu Lubavia. Młoda była naprawdę warta grzechu, a Przemko nie miał dziewczyny. Zestawienie tych dwojga pasowało kumplom Przemka, więc niby przypadkiem, zaciągnęli go do zagrody Kruka. Zgodnie z ich oczekiwaniami, widok Lubavii raził młodego kasztelanica prosto w serce. Strzałą Amora. Jednak nie bez kozery wspominano o dumie dziewczyny. Wcale nie było łatwo ubiegać się o jej względy, a stary Kruk dał jej wolną rękę w podejmowaniu decyzji (fajny, taki ojciec).
Kasztelan Piotr nie widział nic złego w tym, że jakby nie patrzeć, związkowi Przemka i Lubavii można byłoby zarzucić mezalians (również, fajny ojciec). Kibicował młodym. Rozpoczęło się to, co najlepsze w staraniach o odwzajemnienie uczuć – spotkania, przekomarzania i cała ta otoczka tańca godowego. Sielanka została gwałtownie przerwana najazdem wrogich sąsiadów. Wszak były to czasy odległe w których ciągle coś się kotłowało na Dolnym Śląsku i w Czechach. I to bardzo krwawo (w tym temacie zachęcam do odwiedzenia mojego wpisu zatytułowanego: Zamek Bolczów).

Załoga kamiennogórskiego zamku dzielnie broniła podległych mu terenów i w końcu wyparła najeźdźców. Niestety, w ostatnim akordzie zmagań ciężko raniono kasztelana Piotra, który na łożu śmierci błogosławił towarzyszącego mu na bitewnym szlaku Przemka oraz jego przyszły związek z Lubavią. Kasztelan umarł, lecz jego błogosławieństwo zaowocowało długoletnim i odpornym na wszelkie przeciwności małżeństwem Przemka i Lubavii.










Královecký Špičák (najwyższy szczyt Gór Kruczych) na mapie Google.
You must be logged in to post a comment.