Nie jest to wynik nawet zbliżony do tych sprzed dekady, niemniej jednak grubo ponad 400 kilometrów pieszych wędrówek w najprzeróżniejszych imprezach turystycznych na przestrzeni mijającego roku jest dla mnie zdobyczą bardzo przyzwoitą. Odwiedzone nowe miejsca i świeże znajomości zawarte podczas tego rodzaju wycieczek, dają szczególną satysfakcję, przypominającą tę sprzed lat, kiedy to niemalże w co drugi tydzień uczestniczyłem w kolejnym wydarzeniu i w zupełnie innym regionie naszej rozległej i pięknej Polski.
Większość z dostępnego mi wolnego czasu spędziłem na aktywnościach pieszych, ale nie zabrakło rowerowych przygód. Co do zasady jestem piechociarzem, lecz bez roweru czułbym się mocno nieswojo. To taki mój niezmiernie przyjemny i ważny dodatek do spacerowych peregrynacji.
Wprawdzie nie wszystkie imprezy poszły po mojej myśli, gdyż najważniejsza z nich spłynęła wraz z wrześniową powodzią, jednak dało to asumpt do spędzenia wolnego czasu w komfortowym miejscu oraz w doborowym towarzystwie. Wyszła całkiem sympatyczna odmiana od powszedniego dla mnie znoju dziesiątek kilometrów w błocie, deszczu, śniegu, podczas wichury i w dodatku nocą 😉
Z ogólnego dystansu około 80 kilometrów każdej z edycji Potrójnej Korony, mniej więcej co 20 km dociera się do punktu żywieniowego urządzonego przez jej Organizatorów. Są kanapki i to również w wersji wege, gorąca kawa/herbata, gorąca zupa, słodkie wafelki (Góralki) i drożdżówki, napoje izotoniczne i kranówka, kiełbasa z grilla i piwo bezalkoholowe (pyszna IPA Miłosław). Napoje powtarzają się na każdym, natomiast jedzonko jest zróżnicowane w zależności od punktu. Na mecie również czeka gorący posiłek i piwko bezalkoholowe. Jeżeli doliczy się do tego odwiedzone po drodze schroniska (nie wszystkie edycje dają taką możliwość), to z mojego punktu widzenia mamy do czynienia ze spacerem przerywanym biesiadowaniem. Nic, tylko wstać z kanapy i ruszać w drogę 😀Jak mawiali starożytni Słowianie: kilometry same się nie zrobią! 😉 Start Potrójnej Korony Śnieżnickiej, godzina 22.00. Poczułem się niemal jak za dawnych czasów. Wyjazd z Myśliborza do Stronia Śląskiego (450 km w 5 godzin, fatalny korek na wysokości Kłodzka). Start Korony o godzinie 22.00 w piątek i 85 km w około 24 godziny z buta. Następnie bez żadnego odpoczynku do auta i dopiero na wysokości Legnicy musiałem zjechać z S3 i trochę się zdrzemnąć. Powrót do Myśliborza o 5 rano w niedzielę. Wszystko w niecałe 40 godzin jednym ciągiem. Na koncie mam bardziej ekstremalne akcje, lecz było to ponad 10 lat temu. Niemniej jednak: stary człowiek, ale nadal może! 😀
Himself na 60-tym kilometrze Potrójnej Korony Śnieżnickiej. Druga połowa października 2024 (fot. Sebastian).Śnieżnicka edycja Potrójnej Korony odbywała się w okolicach Stronia Śląskiego, czyli w rejonie najbardziej dotkniętym skutkami wrześniowej powodzi. Ogrom zniszczeń i nieszczęście tutejszych mieszkańców mogliśmy zobaczyć w doniesieniach medialnych, ale dopiero osobiste zetknięcie się z poczynionymi przez wodę spustoszeniami uświadomiło mi ich rozmiar. Tutaj, to nawet górskie szlaki zostały przeorane nurtem nieokiełznanego żywiołu rozpadlinami niekiedy tak głębokimi, że gdyby wpadł w nie przodem autobus, to nie byłoby widać jego tyłu.Organizatorzy Korony zmienili trasę naszego przejścia tak, żebyśmy jak najmniej brnęli po tym pobojowisku, ale zdarzyły się lokalizacje w których przecinaliśmy zniszczone przez wodę miejsca.
Dokonana przez Organizatorów modyfikacja trasy wymuszona popowodziowymi zniszczeniami wydłużyła ją z 78 do 81 km. Mój GPS pokazał na mecie 85 km. Mniej więcej prawidłowo, bowiem do nominalnego dystansu wypada doliczyć szwendanie się po schroniskach oraz po terenie punktów żywieniowych. Trasa była tak czytelna, że tym razem obyło się bez robienia „gratisowych” kilometrów z powodu pomylenia szlaku.
Wambierzyce
Gdyby nie górska eskapada z cyklu Potrójnej Korony, to pewnie nigdy nie odwiedziłbym Wambierzyc. A miejscowość ta jest swoistym fenomenem pod względem architektury sakralnej. Dla ścisłości, Wambierzyce są wsią, lecz taką z rozmachem. Tak dużym, że wybudowano tutaj świątynię na tyle obszerną, że z nadania papieża została ona tzw. bazyliką mniejszą (tytuł honorowy nadawany przez papieża po spełnieniu przez obiekt szeregu warunków).
Ogólnie cała leżąca na przedprożu Gór Stołowych miejscowość jest wypełniona elementami sakralnymi i nawet przepływający przez nią potok nosi nazwę Cedron (od strumienia płynącego przez Jerozolimę). Znajdujące się nieopodal bazyliki wzgórze stało się kalwarią z droga krzyżową na której rozmieszczono malownicze kapliczki stanowiące przystanki tej drogi.
Wambierzyce odwiedziliśmy pod koniec kwietnia trafiając w anomalię pogodową podczas której na dole niemal bez przerwy lał deszcz, za to w pobliskich górach powyżej 800 metrów padał śnieg. Świetna pogoda na ekstremalne, nocne zmagania na kilkudziesięciokilometrowej trasie Orlickiej Korony, ale na zwykły spacer po okolicy, to tak trochę ponuro. Niemniej jednak w zestawieniu z nieco nadgryzionymi zębem czasu zabudowaniami, taka deszczowa i szara aura dała na zdjęciach interesujący efekt. Wszystkie zdjęcia są autorstwa B. Kiedy ja odsypiałem całonocną wędrówkę górskimi szlakami Orlickiej Korony, to B. obeszła miejscowość i udokumentowała unikalną urodę Wambierzyc.
You must be logged in to post a comment.