Duszniki – Zdrój. Pomnik Fryderyka Chopina przed budynkiem Teatru Zdrojowego imienia tego pianisty i kompozytora. Baza Potrójnej Korony Orlickiej 2025. Tak w ramach ciekawostki, to tutaj odbywa się co roku najstarszy (od 1946 roku) w Polsce festiwal muzyczny związany z twórczością Chopina (nie mylić z tym najsłynniejszym, czyli Konkursem Chopinowskim).
Zeszłoroczny początek wędrówki przez Góry Bystrzyckie zdawał się sugerować, że bardziej mokro, to już nie będzie. Tymczasem moje zwyczajowo kompulsywne sprawdzanie ulubionego serwisu pogodowego wskazywało na to, że może być jeszcze ciekawiej i w tym roku tamtejsza okolica przywita mnie deszczowym armagedonem w który nie sposób było uwierzyć wyjeżdżając ze słonecznego i ciepłego Myśliborza. Gdzieś na wysokości Zielonej Góry, nad trasą S3 zaczęły pojawiać się chmury i podczas postoju za Legnicą solidnie zaciągało chłodem, a słońce zniknęło za grubą warstwą ponurych obłoków. Wałbrzych pozdrawiał deszczem i popołudniowymi korkami, a po dojechaniu do Dusznik-Zdrój lało już rzetelnie i bez przerwy. Zapowiadał się dobry początek sezonu trekkingowego.
Schronisko PTTK Jagodna. Góry Bystrzyckie. Późne piątkowe popołudnie przed startem.
Z mojej perspektywy, na przestrzeni roku dla górskich wędrówek interesującymi okresami są te poza sezonami zimowym i letnim. Gdzieś tak od końca kwietnia (już po wiosennych roztopach), do połowy czerwca (przed wakacjami). Oraz od połowy września, do końca listopada. W tym czasie „osiemsetplusy” siedzą w szkolnych ławkach, a i narciarzy szczęśliwie brak. Na szlakach jedynie emeryci przemieszani ze studentami, a pustki w górskich miejscowościach zachęcają przystępnymi cenami. Przy odrobinie szczęścia, nawet na Giewoncie w samo południe jesteś sam. Mniej więcej w ten czas wpasowują się Organizatorzy cyklu Potrójnej Korony, dlatego impreza od razu mocno przypadła mi do gustu.
Zbliża się godzina 20.00, a więc czas na rozpoczęcie tegorocznej Orlickiej wyrypy. Rozległa polana we wsi Spalona. Nieopodal schroniska Jagodna. Cykl Potrójnej Korony zyskuje na popularności, co widać po ilości startujących. Na Orlicką w tym roku zapisało się ponad 1000 osób na wszystkie trasy, z czego około 600 na tę klasyczną, czyli o dystansie 80 kilometrów z ogonkiem. Nasza kategoria (klasyczna) została podzielona na dwie fale, właśnie z uwagi na dużą ilość uczestników. My ruszaliśmy o godzinie 20, a druga fala o 22.
Około godziny 18 do bazy dotarła moja wrocławska ekipa i po krótkich przebierankach w stroje marszowe oraz odebraniu pakietów startowych załadowano nas z pierwszą falą uczestników do podstawionych autokarów. Z Dusznik do miejsca startu (schronisko PTTK Jagodna w miejscowości Spalona) nie było więcej, niż 25 kilometrów, jednak przejazd kawalkady autobusów wąskimi, górskimi serpentynami, wydawał się ciągnąć aż do zmroku.
Start i wędrówka w kierunku szczytu Jagodnej. I tutaj spore rozczarowanie w porównaniu z minionym rokiem, gdzie na dzień dobry mieliśmy długie i forsowne podejście od strony miejscowości Poręba. Teraz, ruszając od schroniska Jagodna, na początek dostaliśmy taki równy, niczego nie wymagający deptak. Niczym dla leciwych i szukających luksusu kuracjuszy pobliskich miejscowości zdrojowych. W tym momencie jedyną atrakcją był deszcz, zbliżający się zmrok i perspektywa pokonania przynajmniej połowy trasy nocą.
Schronisko Jagodna jest położone na wysokości ponad 800 metrów i tego późnego, deszczowego popołudnia tonęło w chmurach. Lało i wiało, co potęgowało uczucie chłodu. Czas do startu umilaliśmy sobie spożywaniem nabytych w schronisku złocistych napojów, po czym wraz z setkami rozentuzjazmowanych desperatów wyruszyliśmy w szybko nadciągający tego dnia zmrok. Przez Góry Bystrzyckie, Orlickie i Stołowe. Osiemdziesiąt kilometrów solidnego spaceru w doborowym towarzystwie. Nie ma co, dobrze wrócić do tego mojego drugiego domu 🙂
Młoty. Tuż przed północą z piątku na sobotę. 17 km od startu, a więc można już uznać, że nabraliśmy „temperatury roboczej” na dalszą część nocnej wędrówki. Krótki postój i ruszamy w kierunku Zieleńca. Młoty, to niemalże wyludniona wieś w sercu Gór Bystrzyckich. Jest to kraina potoków spływających do tutejszej głównej rzeki, która jest Bystrzyca Łomnicka. Do Młotów ściągają z całej Polski miłośnicy morsowania, gdyż okoliczne potoki słyną z rześkiego nurtu oraz licznych wodospadów i wąwozów urozmaicających ich bieg.
Orlicka edycja Potrójnej Korony jest najłatwiejsza w całym cyklu. Owszem, osiemdziesiąt kilometrów (większość z tego dystansu nocą) w kapryśnych warunkach wiosennej, górskiej aury jest pewnym wyzwaniem, jednak brakuje tutaj najważniejszej atrakcji, czyli forsownych podejść i zejść. To taka łagodna przygrywka do nieodległej czasowo wędrówki w okolicach Wałbrzycha. Tamtejsze góry nie są może szczególnie wysokie, ale słyną z satysfakcjonująco stromych zboczy. A tak w ogóle, to dlaczego „Potrójna Korona”? Zamysł jest taki, że trasa każdej z imprez przebiega przez trzy pasma górskie i przy okazji trzeba wgramolić się na najwyższe wzniesienie każdego z nich. Na przykłada w Orlickiej, wędrówkę rozpoczyna się w Górach Bystrzyckich (najwyższy szczyt – Jagodna 985 m n.p.m.). Następnie idzie się przez Góry Orlickie (najwyższy szczyt – Orlica 1084 m n.p.m.), po czym dociera się do Stołowych, którego gospodarzem jest charakterystyczny Szczeliniec Wielki (922 m n.p.m.).
Nocą na przedprożu Gór Orlickich. Gdy przestało padać, to pojawiła się mgła. Miejscami tak gęsta, że widoczność w świetle latarek ograniczała się na wyciągnięcie ręki.Zieleniec. Po godzinie 2 w sobotę nad ranem. 29 kilometrów na liczniku. Miejscowość jest obecnie jednym z najprężniej rozwijających się ośrodków narciarskich w tej części Polski. I o ile z mojej perspektywy jest coraz bardziej problematyczna z uwagi na niezbyt estetyczną architekturę nowo powstających „apartamentowców”, to jednak oferuje sporo ciekawych miejsc dla podobnych mi adwersarzy narciarstwa. Przykład tego stanowią chociażby zadbane ścieżki spacerowe przez Rezerwat Torfowisko pod Zieleńcem. Również organizacja szlaków turystycznych jest niczego sobie. Zarówno po polskiej, jak i czeskiej stronie granicy.Na półmetku, jeszcze w Górach Orlickich. Godzina 5 rano w sobotę, czyli za chwilę wschód słońca. Po deszczowym piątku i mglistej nocy zapowiada się piękna, słoneczna pogoda.Miejscowość Lewin Kłodzki. 43 kilometry. Godzina 6 rano w sobotę.Lewin Kłodzki. Nieczynny wiadukt kolejowy z przełomu XIX i XX wieku. Żaden ze mnie znawca tego rodzaju architektury, ale już na pierwszy rzut oka wydał mi się za ładny, jak na tutejsze dzieła niemieckich budowniczych. Taki subtelny, bez charakterystycznego (owszem, funkcjonalnego), lecz nieco topornego wyglądu konstrukcji ich autorstwa. W okolicach Wałbrzycha i w Kotlinie Kłodzkiej jest kilka tego rodzaju budowli, więc można porównywać. No i okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Jak dowiedziałem się z umiejscowionej w pobliżu tego wiaduktu tablicy informacyjnej, wiadukt ten został zaprojektowany i postawiony przez… Włochów. Niespecjalnie trzeba wysilać wyobraźnię, aby porównać go do starożytnego, rzymskiego akweduktu.
Już nie w Górach Orlickich, ale jeszcze nie w Stołowych. Gdzieś pomiędzy 😉 Pogoda fantastyczna, więc impreza przerodziła się w urokliwy spacer w sobotni poranek. Wędrówkę umila świetnie zadbana przez mieszkańców okolica. Na przykład tutaj, ktoś wpadł na pomysł założenia winnicy nad potokiem. Nie dość, że obsadzono winoroślą zbocze, to jeszcze skrupulatnie i przyjemnie dla oka zagospodarowano brzeg potoku. Kciuki w górę za pomysł i wykonanie!Zbiornik wody pitnej na Dańczówce, a więc zbliżamy się do Gór Stołowych. Dańczówka jest potokiem mającym swoje źródło właśnie w tych górach.
Polana YMCA w Parku Narodowym Gór Stołowych, popularnie nazywaną „Imką”. Godzina 10 w sobotę. 55 kilometrów na liczniku. YMCA, to taka powstała na początku XX wieku w Londynie organizacja dla chłopców w rodzaju „w zdrowym ciele, zdrowy duch”, gdzie sport i kulturę fizyczną łączy się z kultywowaniem wartości chrześcijańskich. Organizacja funkcjonuje do dzisiaj. Również w Polsce.W tle na wprost – charakterystyczna sylwetka Szczelińca Wielkiego. Chyba najbardziej rozpoznawalnego wierzchołka w Sudetach. Szczeliniec wygląda jak z metra cięty, przysadzisty wujek amerykańskiej Wieży Diabła (autentyczny szczyt o ściętym wierzchołku znajdujący się w stanie Wyoming). Tej, która jest sceną finału Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia wyreżyserowanych przez Stevena Spielberga. Chociaż z daleka wydaje się jednolity, jednak w rzeczywistości stanowi niesamowitą zbieraninę tworzących labirynty formacji skalnych. Co ciekawe, skały z których jest zbudowany, powstały… na dnie morza. Tak, tak, wiele dziesiątków milionów lat temu w tzw. okresie kredy, tereny całej współczesnej Polski znajdowały się pod wodami całkiem ciepłego morza. Podobno w tamtym czasie nawet na biegunie północnym najniższą temperaturą były 4 stopnie. Na plusie. Taki efekt cieplarniany epoki dinozaurów.Podejście do schroniska na Szczelińcu od miejscowości Pasterka. Tym właściwym dla turystów jest wejście od strony Karłowa wyglądające niczym zakopiańskie Krupówki (np. stragany z duperelami i „prawdziwe” góralskie oscypki 😀 ) Nawet schody tam porobiono i dziwne, że nie są to schody ruchome 😉 Wejście od Pasterki jest całkiem strome i daje dużo frajdy. Szczególnie wtedy, gdy ma się w nogach już ponad 60 kilometrów marszu.Schronisko na Szczelińcu Wielkim. Gwarne chyba o każdej porze roku, ale nic w tym dziwnego, gdyż miejsce zacne turystycznie. Dla mnie to był pierwszy raz tutaj, gdyż nie przepadam za tłumami, ale uroda i specyfika Szczelińca w pełni uzasadnia wzbudzane zainteresowanie i chęć zobaczenia owych stworzonych przez naturę atrakcji. Labirynt skał na Szczelińcu jest naprawdę dobrze przygotowany na przyjęcie sporej liczby gości i wcale nie trzeba być ku temu jakimś górskim harpaganem. Godne polecenia, jako jedna z najciekawszych (a może nawet najciekawsza) atrakcja Gór Stołowych.
Spacerem przez Duszniki. Ostatnie metry przed metą.Meta! Sobotnie popołudnie skrajnie odmienne od piątkowego. Piękna, słoneczna wiosenna aura, wzmacniająca satysfakcję ukończenia imprezy. Ponad 80 kilometrów na liczniku. Solidny spacer w urozmaiconej pogodzie. Dobra rozgrzewka przed wałbrzyską wyrypą, na której będzie już pod dostatkiem srogich podejść i zejść. A zatem do zobaczenia w Wałbrzychu 🙂Zdjęcie o jakości tych przysłowiowych, co to się robi ziemniakiem, ale jakże szczere 🙂 Ekipa przed startem Orlickiej 2025. Od lewej: Mati, himself oraz Sebek. No i bohater drugiego planu 🙂Według zapisu na moim GPS wyszło 83 kilometry, a więc trasa pokonana prawie optymalnie.
You must be logged in to post a comment.