Góry Wałbrzyskie

Jeśli w tym momencie miałbym porównać swoje myśli do stada owiec, to pasterz spadł z klifu.

– autor: Bartosz Zalewski.

W moich górskich peregrynacjach często zdarzają się chwile w których na serio zaczynam zastanawiać się, jaki splot niefortunnych życiowych decyzji spowodował, że właśnie w tym momencie znalazłem się w tym miejscu i w ogóle, dlaczego akurat tutaj stoję i rozmyślam nad sensem tego, że mam okazję do kontemplowania tej sytuacji. No dobrze, trochę to pokręcone. To może inaczej. Lubię dać sobie konkretny wycisk, ale miewam kryzysy i zwątpienia. Co zabawne, są to momenty do których rozmyślnie dążę i które sprawiają mi przyjemność. Jak to nazywają? Masochizm? A tak bardziej na serio, to  dzięki temu bardziej cenię swoją pasję i na dłużej zapamiętuję przeżytą w górach przygodę.

Tytuł tego wpisu nie do końca jest adekwatny do jego zaplanowanej treści. Nie zamierzam bowiem pisać o samych Górach Wałbrzyskich (wystarczająco dużo już w tym temacie można poczytać w internetach), ale o pewnych interesujących mnie elementach tego charakterystycznego pasma wzniesień i ich okolicach. Z perspektywy uczestnika imprez długodystansowych w których jednym ciągiem przemierza się dziesiątki kilometrów różnej maści wyniosłości terenu.  

Po raz pierwszy Góry Wałbrzyskie zobaczyłem dopiero w minionym roku (2024), gdy wraz z B. wracałem z orlickiej Potrójnej Korony. Specjalnie pojechaliśmy przez Unisław Śląski, gdyż z drogi wiodącej przez tę miejscowość widać co bardziej znaczące wzniesienia tego pasma. Miesiąc z ogonkiem później miała się tutaj odbyć wałbrzyska edycja Korony w której miałem po raz pierwszy uczestniczyć, więc byłem ciekawy tego, jak wygląda ten swoisty plac zabaw. 

Pierwsze wrażenie? No cóż, wertepy jakich w Sudetach wiele, lecz z pewnym wyjątkowym sznytem. Góry niezbyt wysokie, ale za to ze zboczami tak stromymi, że na ich widok miałem przyjemne ciarki ekscytacji perspektywą wysiłku ich pokonywania. Obecnie mam już na koncie ukończone dwie edycje wałbrzyskiej Korony na klasycznym dystansie 82 kilometrów, więc poniżej opiszę pokrótce mój top 3 podejść na wspomniane strome zbocza tamtejszych pagórków. Takich, co to potrafią pozbawić wszelkiej nadziei i złamać najtwardszy charakter 😉 

Numer 3.

Z Przełęczy Koziej (653 m n.p.m.) na Borową (853 m n.p.m. czarnym szlakiem). Wejście na Borową z tej strony, to jak przejście „na tamtą stronę”. Ten odcinek ma zaledwie 600 metrów w dystansie, ale za to na tak niewielkiej odległości mamy aż 200 metrów przewyższenia. Łatwo sobie policzyć, jakie jest tutaj nachylenie stoków. Podejście jest ziemiste i poprzecinane korzeniami drzew po których miejscami drapiemy się jak po szczeblach drabiny pracując rękami i nogami. Gdy jest mokro, to lepiej tędy wchodzić, niż schodzić, albo w ogóle się tutaj nie pchać. Po błocie, przy potknięciu zjazd w dół niemal gwarantowany, gdyż nie zawsze jest się czego chwycić. Co gorsze, gdy przy takim niefartownym zjeździe nabierzemy impetu, to łatwo zderzyć się z którymś drzewem, a to mocno niefajna perspektywa. Na trasie wałbrzyskiej Korony, wejście na Borową jest na 45 kilometrze. Zmęczenie po takim dystansie jeszcze nieszczególnie doskwiera, dlatego te podejście łapie się dopiero na trzecie miejsce w moim top 3. 

Numer 2.

Z Rozdroża pod Waligórą (812 m n.p.m.) na Waligórę (934 m n.p.m.) żółtym szlakiem. Ten odcinek jest jeszcze krótszy niż wejście na Borową. To ledwie 300 metrów w dystansie, ale 120 metrów w pionie. Stromizna i charakter terenowy podobne do wejścia na Borową, lecz na trasie wałbrzyskiej Korony mamy w tym momencie już 55 kilometrów w nogach, no i samo wejście na Borową. Po takich atrakcjach, to już każdy pokonany kilometr ma znaczenie. Zmęczenie w zestawieniu z karkołomnym podejściem na Waligórę zapewnia w tym miejscu naprawdę ciekawe doświadczenia. 

Numer 1.

Z Unisławia Śląskiego (578 m n.p.m) na Bukowiec (886 m n.p.m.) niebieskim szlakiem. Tego podejścia nie było w zeszłorocznej (2024) edycji wałbrzyskiej Korony, więc stanowiło przyjemne zaskoczenie. Między innymi przez to zaskoczenie jest moim faworytem. Jest najdłuższe z tego zestawienia, gdyż liczy sobie 2,6 km w dystansie. Przewyższenie, to 311 metrów w pionie, co przy tym dystansie wydaje się być mniejszym wyzwaniem od dwóch poprzednich. Ma jednak pewną pułapkę. Otóż przez pierwsze dwa kilometry nie jest szczególnie forsowne i biegnie po uroczych, porośniętych trawą i kwiatkami pagórkach. Ostatnie 500 – 600 metrów, to prawdziwy armagedon. Totalnie strome, zarośnięte gęstymi krzewami zbocze na które pnie się wąziutka ledwie widoczna ścieżynka niebieskiego szlaku. Leziesz przez te krzaki podpierając się miejscami rękoma, na kark skaczą ci kleszcze i jakieś bliżej nieokreślone pełzające robactwo, a gdy przystaniesz to natychmiast obłażą cię kąsające ogniem mrówki. Jak trafisz na jeżyny i zaplączesz się w ich kolczaste pędy, to w mig zostaniesz przez owe mrówki obgryziony do kości i własnym szkieletem urozmaicisz innym wędrówkę. Taki żarcik 😉 Ten odcinek, Organizatorzy tegorocznej wałbrzyskiej Korony umieścili na 50-tym kilometrze i większość uczestników (w tym ja i moja ekipa) myślała o czekającym nas za 8 kilometrów wejściu na Waligórę. Podejścia na Bukowiec w ogóle nie braliśmy pod uwagę. Co za niespodzianka! To był ten moment, gdy ze zmęczenia tracisz wszelką nadzieję. Jesteś tak wypruty, że twoje myśli są jak stado owiec z cytatu na początku tego wpisu. Z klifu spadł pasterz, owce i twoje marzenia o ukończeniu Korony. Doskonała przygoda. Gorąco polecam!  

Poza konkursem 😉

Z Walimia (509 m n.p.m.) na Wielką Sowę (1015 m n.p.m.) żółtym szlakiem. Nie są to Góry Wałbrzyskie, tylko te mające nazwę od najwyższego szczytu, czyli Wielkiej Sowy. Zresztą, z opisanych powyżej wejść, tylko Borowa znajduje się w paśmie Gór Wałbrzyskich. Pozostałe dwa, to taka bliska ich okolica. Ale wracając do wejścia na Wielką Sowę od Walimia, jest to najdłuższe podejście na trasie wałbrzyskiej Korony. Liczy sobie 4,6 km w dystansie i około 510 metrów przewyższenia. Wysiłek przy podejściu taki sobie. Niemniej jednak na trasie tutejszej edycji cyklu Korony, Wielka Sowa jest szczytem na który przy moim tempie dociera się około północy. Na wysokości 1000 metrów, nawet w czerwcu potrafi mocno zaciągać chłodem. Pokonując dystans Korony na Wielką Sowę wchodzi się w towarzystwie uczestników i w świetle wielu latarek. Tak sobie myślę, że intrygującym byłoby samodzielne wejście na Sowę w ciemności. O północy. Być może kiedyś 😉    

P.S.

Zdjęcia w tym wpisie są moimi randomowymi fotkami z trasy Potrójnej Korony Wałbrzyskiej 2025. Nie zamieszczam obrazków z opisanych powyżej podejść, gdyż fotografie czy nawet filmy w ogóle nie odzwierciedlają stromizn i głębi otoczenia, a tym samym nie ma sensu dokumentować nimi trudności wyzwania stawianego przez owe podejścia. Po prostu musicie tego doświadczyć sami na miejscu i w naturze. Zobaczyć na własne oczy. Najlepiej na klasycznym dystansie Potrójnej Korony. Solidna poniewierka gwarantowana 😀 

P.S.2

Bartosz Zalewski jest polskim stand-uperem (to taki niby kabaret, ale to nie jest kabaret). Jestem coraz bardziej przekonany, że w pewien sposób uzależniłem się od surrealistycznego poczucia humoru Zalewskiego. Te owce i pasterz, to fragment z jakiegoś jego występu udostępnionego na YouTube. Cytat z pamięci, więc pewnie nie dosłowny. Ale klimat oddany. Przypomniał mi się podczas drapania się zboczem Bukowca. Idealnie pasował do sytuacji i do tego, jak w tym momencie się czułem. Wierzcie mi, bezcenne wrażenia 😀